Categories
Proste i szybkie przepisy na małe i duże co nieco

Przepis na a’ la racuszki

składniki:
2 jajka,
2 łyżki cukru,
1 łyżka cukru waniliowego,
320g mąki,
250ml mleka,
1 łyżeczka proszku do pieczenia,
1 duże jabłko starte na tarce o grubych oczkach,
szczypta soli,

Wykonanie:
Żółtka ucieramy z cukrem na puszystą masę, następnie ubijamy ze szczyptą soli dwa białka.
Żółtka łączymy z mlekiem, mąką i proszkiem do pieczenia. Następnie dodajemy białka i jabłko. Mieszamy, smażymy na patelni po kilka minut z obu stron.
Podawać posypane cukrem pudrem.
Smacznego

Categories
różne różności różniste

Jak kompletnie się skompromitować chcąc zabłysnąć

fragment pochodzi z książki Joanny Szarańskiej Kronika pechowych wypadków niestety nie wiem, z której części

Kolacja dobiegła końca, Klara podała do ciasteczek herbatę i talerzyk wyśmienitych konfitur wiśniowych. Zdenerwowany aspirant pochłonął wszystko bez mrugnięcia okiem i dopiero kiedy spojrzał na niemal wylizany do czysta talerzyk, dotarło do niego, że był to dodatek do gorącego napoju przeznaczony dla wszystkich.

– Przepraszam, było pyszne… – wyjąkał zmieszany.

– Proszę się nie przejmować. Że lubi pan sobie zjeść, to akurat widać – zauważyła matka Klary. – Cóż, jest już późno… – Uniosła się zza stołu i spojrzała znacząco na zegar stojący na ciężkiej dębowej witrynie. Na widok tego masywnego mebla Chochołek poczuł zbliżające się zapalenie korzonków…

– Bardzo dziękuję za wspaniałą kolację – wybełkotał, podnosząc się z niewygodnego krzesła i dyskretnie pociągając za materiał spodni, które wpiły się wiadomo gdzie. Odprowadzany przez dostojnie kroczącą matronę, dotarł do przedpokoju, gdzie zaplątał się we własne buty i mało co nie klapnął na podłodze. Uśmiechnięta Klara wręczyła mu słoiczek wiśniowych konfitur i wyraziła nadzieję, że jeszcze je odwiedzi.

– Och, z pewnością! – Rozpromienił się na myśl o wspaniałym jedzeniu. – Kolacja była palce lizać!

– Chwała Panu Bogu, że nie wpadło to panu do głowy! – Gospodyni przewróciła oczami.

– To znaczy, hmmm, chciałem powiedzieć, że była przepyszna. Ale wcale mnie to nie dziwi, Klara wyśmienicie piecze, więc pewnie i gotuje.

– To mamusia piecze i gotuje! – Bibliotekarka zaśmiała się perliście. – Ja jestem totalnym beztalenciem kulinarnym.

– Naprawdę? – Aspirantowi zrzedła mina.

– Cieszę się, że smakują panu moje wypieki. – Po raz pierwszy w spojrzeniu gospodyni pojawiły się cieplejsze tony. Zaraz potem wyraz jej twarzy uległ zmianie, a w pokoju rozległo się donośne kichnięcie. – Najmocniej przepraszam, ta nieszczęsna pogoda przyprawiła mnie o katar…

Chochołek, który w międzyczasie zdążył narzucić płaszcz, dostrzegł okazję, by zaprezentować przyszłej teściowej swą rycerskość i sięgnął do kieszeni po chusteczki higieniczne. Bez namysłu wyciągnął w kierunku gospodyni prostokątne opakowanie, rejestrując ze zdumieniem, że jest ono jakieś twarde.

– Służę uprzejmie…

Spojrzenia trzech par oczu przyszpiliły spoczywające w jego dłoni pudełeczko z charakterystycznym uśmiechniętym kondomem. Policjant poczuł, że robi mu się słabo. Wcisnął dłonie w kieszenie płaszcza, wymruczał niewyraźne pożegnanie i czmychnął z mieszkania, myśląc z żalem, że o słodkich deserach może zapomnieć…

Categories
różne różności różniste

I jak tu powstrzymać się od drapania i śmiechu?

Fragment pochodzi z książki Joanny Szarańskiej Kronika pechowych wypadków niestety nie pamiętam , z której części już dawno ją czytałam a co smaczniejsze kąski zachowałam żeby na bloga wrzucić.

– Bardzo śmieszne! – Obrażona Zojka skrzyżowała ramiona na piersi. – Nie masz pojęcia, jakie to było okropne! Wiedziałam, że nie powinnam się drapać, a równocześnie nie potrafiłam nad tym zapanować. Najgorsze było, gdy zaczęło mnie swędzieć między łopatkami. Miałam ochotę przewrócić się na plecy i pocierać grzbietem o deski podestu!

– Jak Burek, kiedy natrafi na kocie gówno! – wykrzyknęła zachwycona babunia. Zojka zmarszczyła nos i posłała starszej pani urażone spojrzenie.
Tymczasem babunia wyczerpała temat bezpieczeństwa wnuczki i wróciła do rozważań nad humorystycznym aspektem zajścia.

– Bóg mi świadkiem, żem dawno się tak nie ubawiła! Ostatnio chyba na dożynkach, jak się Marian schylił but zawiązać i mu portki na dupsku strzeliły! Żebyś go widziała, jak spierniczał do domu, trzymając się za obydwa półdupki! – rechotała. Zojka posłała staruszce karcące spojrzenie, ale i ona nie mogła opanować rozbawienia na myśl o wuju podtrzymującym trzęsące się pośladki. Po chwili obie zaśmiewały się do łez.

Categories
a co u mnie?

balkoning czyli siedzimy na balkonie i się relaksujemy

Categories
a co u mnie?

i jeszcze rozdarty kos

Categories
a co u mnie?

Lotnia co po moim niebie lata

Categories
a co u mnie?

sobotnie, ciepłe popołudnie

Categories
różne różności różniste

Trzeba bić póki można

Fragment pochodzi z książki Joanny Szarańskiej Kronika pechowych wypadków 01 Kłopoty mnie kochają
Pogwizdujący czajnik przywołał Zojkę do rzeczywistości. Zalała herbatę i postawiła kubki na przykrytym kraciastą ceratą stole. Babunia z ponurą miną przysunęła sobie cukiernicę i wsypała do gorącego naparu cztery kopiaste łyżeczki cukru. Zojka jęknęła.
– Babciu…
– No co? Co? Ty też będziesz mi wmawiać, że cukier i papierosy to zło wcielone? I że muszę się ograniczać, bo inaczej już zaraz wyciągnę kopyta?
– Eee, nie… ja patrzę na względy ekonomiczne. Cukier podrożał…
– Rentę mam – prychnęła babunia, pociągając herbatę z głośnym chlipnięciem. – Na cukier mnie jeszcze stać. Dość się ograniczałam za komunistów. Teraz mogę słodzić i słodzić będę. I nikomu nic do tego!
Zojka pokiwała głową, zastanawiając się nad tym, jak delikatnie nakierować rozmowę na temat potencjalnego bicia i wyciągnąć ze staruszki, kto ma zostać równie potencjalną ofiarą. Babunia pociągnęła kolejny łyk i z chytrym uśmieszkiem spojrzała na wnuczkę.
– Niech zgadnę, pewnie ojciec cię przysłał?
Zojka uśmiechnęła się pod nosem. Próby przechytrzenia babuni Łyczakowej nie miały sensu. Była szczwana, spostrzegawcza i szczera do bólu. Jeśli wnuczka chciała cokolwiek z niej wyciągnąć, musiała jak na spowiedzi wyśpiewać, po co zjawiła się w domku na wzgórzu. Przybrała teraz groźną minę i pogroziła staruszce palcem.
– Naprawdę pogoniłaś go siekierką?
– Ja? – Babunia zrobiła niewinną minę. – Nic z tych rzeczy. Był tu jakoś na dniach, to prawda. Może akurat ostrzyłam narzędzia albo goniłam kurczaka po podwórku… nie wiem.
– Uhm. – Zojka pokiwała głową ze znaczącą miną. Znała to „nie wiem” babuni jak kształt własnego paznokcia na małym palcu prawej ręki. To samo „nie wiem” usłyszała, kiedy ktoś poprzebijał opony Wojtkowi, zdradliwemu narzeczonemu jej kuzynki Zosi. I kiedy piękne wielkanocne pisanki „się potłukły”. Wcześniej matka Zojki wyraźnie zapowiedziała babuni, by trzymała się z dala od świątecznych przygotowań, bo przecież wszystko leci jej z rąk…
– Naprawdę. – Staruszka przyłożyła dłoń do serca, przy okazji obficie chlapiąc herbatą przód niebieskiej podomki w drobne kwiaty.
– A o co chodzi z tym całym biciem? – nieufnie zapytała dziewczyna.
– A, to! No przecież! – Rozpromieniona babunia poderwała się z krzesła. – Chodzi o sołtysa!
– Babuniu! – jęknęła. – Wiem, że nie lubisz polityków i każdego uważasz za złodzieja…
– I za farbowanego lisa – dodała zadowolona z siebie staruszka, unosząc sękaty palec.
– …ale nie możesz uciekać się do przemocy. Nie wolno ci bić!
– Nie? – zdziwiła się babunia. – A sołtys powiedział, że to ostatnia okazja, potem będzie karalne…
– Już jest karalne!
– Wcale nie, przecież ci tłumaczę, że sołtys powiedział! Ja może polityków nie lubię, ale słucham. Jak księdza na kazaniu – dodała z przebiegłą miną. – Sołtys powiedział, że trzeba teraz bić, to zamierzam wykorzystać. Póki można legalnie, bo jak będzie karalne, to spasuję. Za komunistów mnie nie zamknęli, to i za kapitalistów nie wsadzą.
– Za kogo? – zdębiała Zojka. – To się w głowie nie mieści! Ja sobie z tym całym sołtysem porozmawiam i wszystko mu wygarnę. Jak można tak namawiać do złego i to staruszkę jeszcze! Ja złożę jakieś zażalenie!
– Staruszkę? – obruszyła się babunia. – Mów za siebie, ja mam dopiero siedemdziesiąt dwa lata, a czuję się o dwadzieścia młodsza!
– Uhm. – Zojka przewróciła znacząco oczami. – I ojciec babcię chciał od tego bicia odwieść, a babcia go siekierką…?
– Przecież ja go nie pytałam, po co przyszedł – prychnęła babunia. – Jak zobaczyłam, to złapałam, co było pod ręką i… oj. – Spłoszona spojrzała na wstrząśniętą wnuczkę.
– Babuniu! A co ksiądz proboszcz na to powie? – Chwyciła się ostatniej deski ratunku. Staruszka wzruszyła ramionami.
– A co ma powiedzieć? On też bije, póki można…
Zojka aż dostała zawrotów głowy od tych wszystkich rewelacji. Doszła do wniosku, że najlepiej zrobi jej przechadzka. Dotleni się, zażyje ruchu, a może przy okazji zajdzie także do domu rodziców

Categories
różne różności różniste

Hej kolęda czyli panowie z męskiego chóru w odwiedzinach

Nagrałam dziś kolędujący chór męski aczkolwiek słabo mi to wyszło

Categories
różne różności różniste

Pies w samochodzie równa się demolka

Fragment z książki Wakacje grzecznego psa , Terechowicz Katarzyna, Cesarz Wojciech

Było już jasno, kiedy coś mnie obudziło. Zerwałem się gwałtownie na cztery łapy. Nie bardzo wiedziałem, gdzie jestem… dopiero gdy jakaś syrena alarmowa głośno zawyła mi nad uchem, zorientowałem się, że siedzę w bagażniku kombi. Chciałem wyjść na świeże powietrze, więc trąciłem łapą klapę bagażnika, ale okazało się, że jest zamknięta. Syrena znów przeraźliwie zawyła.
Przez tylną szybę obserwowałem, jak w pensjonacie otwierają się kolejne okna i pojawiają się w nich rozczochrane głowy i zaspane twarze. W końcu wycie ucichło i zrobiło się nudno, więc wstałem i przeciągnąłem się, żeby trochę rozprostować kości. Nie wiem dlaczego, syrena odezwała się ponownie. Jakiś pan w czerwonej pidżamie wyskoczył z pensjonatu, podbiegł do samochodu i przyjrzał mi się uważnie z ponurą miną. Dawałem mu znaki, żeby mnie wypuścił na zewnątrz, ale się nie doczekałem. Żadnego zrozumienia dla psów… nie po raz pierwszy zauważyłem, że ludzie myślą tylko o sobie. Energicznie pacnąłem łapą w tylną klapę, ale bagażnik się nie otworzył, tylko syrena znów zawyła. Tym razem ja też zawyłem, ile sił w płucach, usiłując zagłuszyć syrenę.
Facet w pidżamie skrzywił się i machając rękami jak wiatrak, pobiegł z powrotem do budynku. Syrena nagle przestała wyć i zrobiło się przeraźliwie cicho i pusto. Co za poranek! Teraz z kolei ja zawyłem z oburzenia i jeszcze mocniej pacnąłem w klapę bagażnika. Po chwili Czerwona Pidżama pojawiła się ponownie – za właścicielem pidżamy szedł zaspany Henryk.
– To skandal! Można zbzikować! Niech pan wreszcie zrobi coś z tym psem i z tym alarmem, ludzie chcą pospać na urlopie! – gorączkował się pan w pidżamie.
– Spokojnie, zaraz opanujemy sytuację, niech się pan tak nie denerwuje – burknął Henryk i zaczął nerwowo szukać czegoś w kieszeni.
Grzebał po kieszeniach dość długo – najpierw lewą, potem prawą ręką i miał coraz bardziej niewyraźną minę. Właściciel pidżamy przyglądał mu się podejrzliwie.
– Dziwne, musiałem zostawić kluczyki w pokoju – wybąkał Henryk i zniknął w pensjonacie.
Zaraz, a co ze mną? Już nie mogłem dłużej wytrzymać w tym zamknięciu – znowu zawyłem głośniej niż syrena. Przed pensjonatem pojawiło się kilka nowych osób – rozprawiali o czymś gorączkowo, pokazując mnie sobie palcami. Dlaczego się tak gapią? Poczułem się zupełnie jak w zoo.
Po chwili przy samochodzie wyrósł jak spod ziemi zaaferowany Henryk. Towarzyszył mu Alek. Teraz obaj szukali czegoś po kieszeniach.
– Jak to nie wiesz, gdzie są? – gorączkował się Henryk.
– No nie wiem – mruknął Alek.
– Niech pan coś zrobi, na miłość boską! – piekliła się jakaś pani w szlafroku. – Jest czwarta rano, czy pan jest nienormalny?
– Spokojnie, nie ma się co złościć. Poranne wstawanie służy zdrowiu – próbował załagodzić sprawę Henryk. – Jak byłem w harcerstwie…
– Niech mi pan tu nie wyjeżdża z harcerstwem, czego tam pana nauczyli? Chyba nie rozumu? – zabulgotał Szlafrok.
Henryk poczerwieniał, ale zignorował panią i przylepił nos do szyby. Spojrzał na stacyjkę i jęknął.
– Kto ostatni wysiadał? – wysapał do Alka.
– Ja. A dlaczego pytasz? – zdziwił się Alek.
– Kluczyki są w środku, a ty zatrzasnąłeś drzwi! Co teraz zrobimy? – rozpaczał Henryk.
– A skąd mogłem wiedzieć, że wysiadłeś i zostawiłeś kluczyki w stacyjce? – zdenerwował się Alek.
– Jak to skąd? Trzeba mieć oczy! – Henryk otarł pot z czoła.
– Czy ja śnię? – włączył się do rozmowy pan w słomkowym kapeluszu. – Zatrzasnął pan kluczyki w samochodzie i włączył alarm? Czy pan ma dobrze w głowie?
– To nie ja, to on! – zaperzył się Henryk i pokazał palcem na Alka. – A alarm, to nie wiem… – zająknął się Henryk. – Może sam się włączył, nie pamiętam, byłem wczoraj skonany i wcześnie poszedłem spać… – dodał bez związku.
– Co mi pan tu o spaniu opowiada, tu nikt nie może spać od godziny! Za grosz odpowiedzialności! – zirytował się Słomkowy Kapelusz.
Nagle wszyscy zamilkli, bo alarm się wyłączył i zapadła cisza. Chwilę stali w milczeniu, patrząc na mnie podejrzliwie – a potem jakoś tak delikatnie, cicho, na paluszkach, skierowali się do budynku. Momencik, a co ze mną? Kto mnie wypuści? Pospiesznie pacnąłem łapą w szybę. Alarm zawył ponownie.
– Proszę pana, ja tego dłużej nie wytrzymam, to ten brytan uruchamia alarm i będzie to robił do końca świata. Chyba że pan w końcu otworzy ten samochód, wypuści psa i wyłączy tę piekielną syrenę! – wrzasnął Słomkowy Kapelusz do Henryka.
– A ja zaraz zadzwonię do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami! Jak można być tak nieludzkim i zamykać psa w samochodzie? – tupnęła nogą pani w szlafroku.
– Właśnie! To się może źle skończyć dla zwierzęcia. Co za barbarzyństwo! – poparła ją pani owinięta plażowym ręcznikiem. – Jak się czujesz, maleństwo? – zaszczebiotała do mnie. – Biedny piesek, żeby tak się nad tobą znęcać… Ten twój pan to skończony okrutnik i brutal!
Wstałem, żeby pomachać ogonem do tej pani i alarm zawył ze zdwojoną siłą.
– Niech pani da psu spokój! – zawołał pan z recepcji. – Jak się nie będzie ruszał, to syrena nie będzie wyła.
– Dobrze już, dobrze… – mruknęła niezadowolona pani w ręczniku. – Trzymaj się, biedactwo. – Cmoknęła jeszcze do mnie, a ja znowu wstałem i pomachałem ogonem.
– Co pan ma zamiar teraz zrobić? – zapytał surowo Henryka pan z recepcji.
– Sam nie wiem – wyjąkał Henryk. – Może zadzwonię po pomoc drogową?
– To kto ma wiedzieć? – stracił cierpliwość Słomkowy Kapelusz. – Odpowiedzialności za grosz! Za grosz!
W tym momencie przed pensjonatem pojawiła się Hanka z termosem kawy i atmosfera trochę się rozładowała. Panie usiadły na ławce i zaczęły ożywioną rozmowę, a panowie naradzali się, jak rozwiązać jakiś skomplikowany problem techniczny. Wyglądało na to, że wszyscy o mnie zapomnieli. A mnie nie było do śmiechu – robiłem się coraz bardziej głodny, chciało mi się siku, a bezczynność po prostu mnie dobijała. Na dodatek było mi duszno, bo Henryk zostawił mi w oknie tylko niewielką szparkę.
– Ja to bym przywalił kamulcem w szybę i po krzyku – zaproponował pan w słomkowym kapeluszu. – Później wstawi się nową.
– Jak to SIĘ wstawi? – zaprotestował Henryk. – Jakby to był pana samochód, to nie byłby pan taki prędki do wybijania szyb.
– Moim zdaniem lepiej rozwiercić zamek albo go wyłamać – doradzał pan z recepcji. – Mam w składziku różne narzędzia.
– Panowie, a co potem? Jak ja zamknę samochód? – rozpaczał Henryk.
– Pojedzie pan do warsztatu – wzruszył ramionami Słomkowy Kapelusz.
I tak się naradzali, i prowadzili te swoje długie rozmowy, a ja byłem coraz bardziej głodny i coraz bardziej chciało mi się siku – aż w końcu nie wytrzymałem i mocno naparłem pyskiem na kratę, która oddzielała mnie od kabiny pasażerskiej. Krata była już mocno obluzowana, bo pracowałem nad nią przy każdej podróży (co to za przyjemność, jeździć w klatce?). Nikt nie zwracał na mnie uwagi, więc zdwoiłem wysiłki i po chwili… coś trzasnęło, a krata przechyliła się gwałtownie i opadła z hałasem. Uff, nareszcie! Od razu przeszedłem na tylne siedzenie – jednak nie było tam za wygodnie, bo ta paskudna krata mocno mnie uwierała. Z pewnym trudem przedostałem się na przednie siedzenie, ale tu z kolei było mi trochę za ciasno. Zaklinowałem się na siedzeniu kierowcy i rąbnąłem nosem w kierownicę. Nagle coś ryknęło jeszcze głośniej niż syrena! Wszyscy zamilkli i podeszli do samochodu.
– Moje siedzenia! – jęknął Henryk i złapał się za głowę.
– Niezłe ziółko z tego psa! – zachichotał złośliwie pan w pidżamie.
Było mi coraz bardziej niewygodnie – zacząłem się wiercić i próbowałem zmienić pozycję, ale pazurami zaczepiłem o tapicerkę.
– Winter, nie wolno! – wrzasnął histerycznie Henryk, przekrzykując syrenę.
Miałem tego wszystkiego dość i z całej siły pacnąłem łapą w drzwi. Coś piknęło, pstryknęło i nagle… drzwi się otworzyły. Wyskoczyłem zwinnie na zewnątrz i od razu pogalopowałem w krzaki. Wolność to cudowne uczucie! Wszyscy stali w całkowitej ciszy z rozdziawionymi ustami, a ja z ulgą oddałem się sikaniu.
– No wie pan co… – wykrztusił w końcu pan z recepcji. – Nikt mi nie uwierzy, jak komuś o tym opowiem.
– Co za pies, co za pies… – powtarzał osłupiały pan w słomkowym kapeluszu. – Ile pan za niego chce? – mruknął do Henryka.
A potem poszliśmy z Alkiem na długi spacer nad jezioro.

EltenLink