Author: sylwinka
Moje Q & A uważam za otwarte!
Rupert wracał po wakacjach, do krakowskiej szkoły. Sam przed sobą nie chciał się przyznać jak bardzo stęsknił się za lot magią, szkołą i przyjaciółmi. Wyszedł z pociągu i zarzucił na plecy malutki plecaczek , szybko przebył drogę na przystanek tramwajowy. Na przystanku czekał już szkolny tramwaj o numerze 3łamane przez 4 . Wsiadł do niego wraz z grupką znajomych i nieznajomych.
Usiadł obok Nikodema Browna i zajęci rozmową nie spostrzegli , że cały tramwaj już opustoszał. Na szczęście do porządku doprowadził ich jak zawsze przytomny lotniczy tramwaju. Przed szkołą kłębił się tłum pierwszoklasistów. Krążyli w każdą stronę szukając wejścia do budynku, Rupert popatrzył na nich z rozbawieniem po czym wskazał palcem na wiszącą na ścianie budynku informację.
Drzwi do szkoły pojawiają się po trzykrotnym stuknięciu palcem w ścianę.
Zademonstrował wszystkim zebranym jak wchodzi się do szkoły i śmiejąc się do rozpuku wszedł do sekretariatu.
Dzień dobry pani Letkis
Oh! dzień dobry Rupercie jak ty zmężniałeś prawdziwy przystojniak z ciebie.
Jak pani widzi wakacje w leśniczówce mi posłużyły.
Oj tak zgadzam się. Ach! ja tu gadam i gadam a ty pewnie jesteś zmęczony i chcesz odpocząć, proszę to twój klucz w tym roku wszyscy drugoklasiści zajmują pokoje jednoosobowe proszę 462 .Jeszcze tylko podpisz odbiór i jesteś wolny.
Z kluczem w dłoni wszedł do windy, a w zasadzie ogromnej kuli , którą w górę unosiły dwa potężne smoki . Piętro czwarte śmiechu warte usłyszał głos automatu.
Kula zatrzymała się i po chwili podzieliła na dwie połówki. Rupert wysiadł i skierował się na koniec korytarza. Tam znalazł schody, które prowadziły do jego pokoju.
Po otwarciu drzwi stanął w progu oniemiały. Pokój prezentował się po prostu pięknie. Tworzyła go ogromna kula do której światło wpadało dzięki okrągłym okienkom dookoła całej powierzchni. W środku było biurko, łóżko szafa i drzwi do łazienki. Rupert położył swój malutki plecak na podłodze stanął kilka kroków dalej i wypowiedział zaklęcie.
Co malutkie niech normalnych rozmiarów się stanie.
Po chwili malutki plecak zmienił się w ogromny plecak turystyczny wypełniony po brzegi. Chłopak wypakował ubrania , powiesił na wieszakach stroje do zajęć z lotnictwa magicznego, a następnie zmienił ponownie plecak w mały i położył na jednej z półek. Ponieważ do kolacji miał jeszcze trochę czasu postanowił pospacerować po szkolnym parku. Mnóstwo pierwszo klasistów z otwartymi buziami oglądało podniebne huśtawki czy kafejke na jednym z drzew. Rupert skierował się w stronę alejki o nazwie wypoczynek w chmurach . Na rozległej polanie leżało mnóstwo pierzastych chmurek tak naprawdę były to ogromne poduszki wypełnione pierzem. Usiadł na jednej z nich i powiedział :
W górę aż do nieba fruń pierzasta chmuro. Po kilku sekundach poduszka zaczęła się unosić i zawisła kilkanaście metrów nad ziemią. Chłopiec ułożył się wygodnie i pogrążony w rozmyślaniach zasnął. Obudził go dzwonek informujący o kolacji. Pędem sfrunął na ziemie i pognał w stronę szkoły. Kiedy przyszedł na jadalnie wszyscy już tam byli. Przy jego stoliku siedzieli już Hania, Sylwia, Ania Majka , Kacper Jasiek i Wojtek.Serdecznie się wszyscy przywitali i zaczęli rozmawiać o tym gdzie spędzili wakacje. Szpilici zaczęli już roznosić posiłki. Wszyscy Szpilici zajmowali się obsługą szkoły, sprzątaniem, gotowaniem, oraz ochroną . Charakteryzował ich niski wzrost, białe fartuszki z granatową literą S w lewym dolnym rogu oraz śmieszne czapeczki z granatowymi pomponami. I najważniejsza rzecz w zależności czym się zajmowali w przybornikach przy pasku nosili warzechę, zmiotkę i szufelkę czy bez przewodowe radio w przypadku ochroniarzy. Do stolika przy, którym siedział Rupert podjechał właśnie jeden z nich z wózeczkiem , na którym pyszniły się potrawy. Kacper chciał zażartować i spytał.
Co dziś na kolację czyżby żabie udka?
Zanim się obejrzał szpilit strzelił go warzechą w rękę. Wszyscy wybuchnęli śmiechem a zdziwiony Kacper rozmasowywał dłoń.
Zanim następnym razem zaczniesz dokuczać jakiemuś szpilitowi dobrze się zastanowisz powiedział z ironicznym uśmiechem układając na stole talerze z jedzeniem.
Kolejnego dnia tuż po zakończeniu rozpoczęcia roku szkolnego uczniowie klas trzecich oprowadzali grupki nowicjuszy po szkole, parku i przyległym lasku. Natomiast Rupert i Janek postanowili skorzystać z pięknej słonecznej pogody i wybrali się na latających dywanach nad rzekę Dunajec. Chłopcy rozłożyli leżaki niedaleko mostu w Łukanowicach. Między nimi Janek wyczarował stolik na , którym pyszniły się lody dwie szklanki oraz butelka fanty i specjalny pojemnik z lodem. Chwilę wylegiwali się w słońcu i przeglądali portal syślook , i komentowali wpisy znajomych.
Rupert odłożył telefon na stolik i wszedł do wody. Dość długo pływał w ciepłej rzece . Nieco zmęczony postanowił poszukać na dnie ciekawych kamieni. Machnięciem dłoni stworzył sobie specjalny kostium do nurkowania oraz podświetlane okulary do nurkowania. Zanurzył się ponownie w wodzie i bacznie lustrował dno. Znalazł kilka białych i szarych kamieni ale żaden specjalnie mu się nie spodobał. Po kilku następnych metrach jego uwagę przykuł delikatnie wystający z pod innych zielony kamień. Podpłynął złapał go w dłoń i pociągną chcąc go wyciągnąć z pod reszty kamieni. Ten ani drgnął chłopak odsunął kilka kamieni wokół a zamiast małego zielonego kamyka pojawił się kamień dużych rozmiarów. Rupert ponownie szarpnął ale ten ani drgnął. Machnięciem dłoni przesunął wszystkie kamienie , które otaczały zielonego giganta i jego oczom ukazała się wielka skrzynia wykonana z zielonego kamienia postanowił ją pomniejszyć i sprawdzić w pokoju co się w niej znajduje. Pomniejszoną do rozmiarów kamyka skrzynię schował w kieszeni kąpieluwek. Miał już wynurzyć się na powierzchnie ale spostrzegł, że w miejscu dokładnie pod skrzynią leży metalowa zardzewiała skrzynka. Ją również schował w kieszeni i machnięciem ręki poprawił kamienie. Wynurzył się i rozejrzał Janek dalej wylegiwał się na leżaku jedząc lody. Rupert zrzucił swój strój nurka i zajął drugi leżak.
Znalazłeś coś ciekawego spytał Janek
Nie nic nie było odpowiedział. Zdrzemnę się trochę i będziemy spadać co?
Jasne za godzinę zrobię ci pobudkę.
Po godzinie chłopcy znów mknęli na latających dywanach w stronę Krakowa.
Po obiedzie Rupert postawił oba znaleziska i przywrócił do normalnych rozmiarów. W metalowej skrzynce znalazł kilka kolorowych kamieni natomiast duża była bardzo tajemniczym znaleziskiem. Nie posiadała żadnego zamka jedynie kilka wgłębień o różnych kształtach. Rupert przez chwilę przyglądał się wgnieceniom oraz kamieniom. Po chwili zaczął dopasowywać kamienie do wgnieceń. Wieko skrzyni zaczęło się uchylać i ukazywać oślepiający oczy blask. Po chwili ze skrzyni zaczęły wydobywać się czyjeś dłonie.
ciąg dalszy nastąpi
Szczepanek Anna Nietypowa matka polka
Początkowo nic nie zapowiadało afery.
Siadłam sobie w przedziale, otworzyłam „Angorę”, bo to był poniedziałek i zaczęłam czytać o tym, że szef wrocławskich kiboli stanął przed sądem za miłość do Adolfa Hitlera. Aż nagle doszło do mnie:
– Ja pierdolę, mówię ci, zajebista dupa.
Wróciłam do tekstu i czytam dalej, że Roman Z. nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy, gdyż uważał, że pani prokurator nie przeczytała lub nie zrozumiała jego książki.
– W SKM-ce, wysiadam przy AWF-ie, możemy wieczorem na piwo wyskoczyć.
Gdy dotarło do mnie, że ktoś mój mir SKM-kowy zakłóca, podniosłam me piękne oczęta, którym w jednej chwili ukazał się burol rasowy w całej krasie, z komórką przy uchu. Przez dobre trzy minuty próbowałam zabić go wzrokiem na osiemnaście różnych sposobów, później tylko sparaliżować, a gdy nawet nie udało mi się odebrać mu mowy, westchnęłam ciężko, złożyłam gazetę, bo i tak czytać już nie mogłam i zaczęłam się przysłuchiwać uważnie.
– Dzwoniłem do Jacka, ale nie odbiera – powiedział burol.
– Może był zajęty, nie zniechęcaj się, spróbuj raz jeszcze – odparłam.
Burol rozejrzał się nerwowo. Chyba coś zgubił.
– Nie wiem, ale chyba ma jakąś babę – powiedział do słuchawki.
– Fajna jakaś? Ładna? A mądra? – spytałam.
Burol zrobił najpierw okrągłe oczy, a później znowu nerwowo się rozejrzał. To chyba taki tik.
– W piątek nie mogę. Idziemy z Mańkiem do Kuby na parapetówę.
– Ooo, to fajnie. Co mu kupicie na nową chatę?– spytałam grzecznie, gdy tymczasem burolowi oczy mało nie wyszły z orbit, po czym już naprawdę bardzo głośno rzekł do słuchawki:
– Poczekaj, stary, muszę się przesiąść, bo jakaś wścibska baba mnie tu podsłuchuje.
Wtedy z kolei ja się rozejrzałam, bo też chciałam wiedzieć, która to taka menda, a gdy gość już wyszedł z przedziału, ponownie rozłożyłam „Angorę” i zaczęłam spokojnie czytać, w uznaniu i chwale wśród reszty cichych i jakże miłych współpasażerów.
Rzut kotem w samoobronie
Szczepanek Anna Nietypowa Matka polka
Jak każda racjonalnie myśląca osoba… oraz ta, która w dzieciństwie została obciążona przez matkę dostępem do prenumeraty „Detektywa” i namiętnym oglądaniem „997”, wzięłam w jedną rękę spray do kurzu, w drugą to, co ma najdłuższy zasięg i czym w razie czego napastnika można uderzyć – tak, szczotkę do WC wzięłam, no i powoli i cicho uchyliłam drzwi. Zrobiłam to dokładnie w tym samym momencie, gdy moje dwa prywatne tygrysy, koty moje ukochane, przyszły mi widać z odsieczą i mimo że wybudzone w środku nocy (zgadza się, one w nocy też śpią, aby miały siłę spać w dzień) rzuciły się sprężyście i giętko, zaiwaniając tymi swoimi krótkimi łapkami, by migiem rozszarpać przeciwnika i obronić swe domostwo.
Wychyliłam głowę bardziej, wiedziona ciekawością, kogo rozszarpią, i wtedy ją zauważyłam.
To była ćma.
Miała, bez kitu, z metr rozpiętości skrzydeł.
I faktycznie wyglądała prawie jak kormoran.
Choć była większa. Znacznie większa. I bardziej włochata. I takie małe, świdrujące oczka miała. I sadystyczny uśmieszek.
I w ogóle wyglądała na niezrównoważoną psychicznie.
Być może ja z tym lakierem i szczotką do WC także, ale nie będziemy o tym rozmawiać.
Myślę też, że aby wyjść z honorem, w tym miejscu należy wyjaśnić, że ja się motylowatych tak w ogóle to nie boję. Ja się nawet z nimi trochę utożsamiam. Na przykład uwielbiam w jesienny wieczór otulić się w koc, zrobić sobie z niego taki kokon i leżeć z książką (czytać, a nie tylko z nią leżeć, dla jasności). Albo oglądać sobie jakiś dobry film. Jeszcze miło, jak za oknem deszcz rytmicznie stuka o szybę. Lub jest burza. Lub wieje. Lub wystarczy świadomość, że inni, których nie lubię, w tym czasie pracują. Wtedy to normalnie mogłabym tak leżeć do wiosny.
A na wiosnę – fruuu, rozwinąć skrzydła na dworze już jako piękny motyl.
Nieee, żartuję.
Na wiosnę, po tym braku ruchu, wypełzam zazwyczaj nadal jako larwa. Ale nie w tym rzecz.
Wracając do tamtej felernej nocy – po tym jak zobaczyłam moje koty pędzące do kuchni, ją, moje koty spierdalające z kuchni i ją lecącą za kotami, postanowiłam zamknąć się w łazience, która stała się moją bazą. Postanowiłam również przemyśleć sprawę i ocenić swoje szanse na przeżycie, zakładając od razu, że nie jestem tą głupią blond laską z horrorów, która zamiast uciekać przed mordercą w tłum, zawsze biegnie w jakiś zaułek.
Ale przede wszystkim postanowiłam przez drzwi wyzwać te moje zasrane sierściuchy, bo naprawdę kto to widział, żeby z ćmą sobie nie poradzić?! Byłam tak wściekła, że zaplanowałam dać im nauczkę, ale później sobie pomyślałam, że nie warto. W końcu każdy zna stare porzekadło, że jaki kot, takie schabowe.
Po około trzydziestu minutach zrozumiałam, że czas działać, bo ileż można szczękać zębami, siedząc w misce. Szkliwo se obłupię. A teraz jak idzie jesień, a za nią sezon grypowy, w którym boimy się z dentystą siebie nawzajem.
Założyłam więc ręcznik na głowę, nie to żebym mokre włosy miała. Miałam jedynie wizję jak „toto” wplątuje mi się w kudły, ja wrzeszczę, puszczając finalnie pawia i padam na ziemię zemdlona. Tak więc pro forma nałożyłam ten ręcznik. Wyszłam ostrożnie (acz dzielnie, oczywiście) z łazienki i wtedy padł na mnie blady strach. Choć nie. Wolę: i wtedy strach mnie przeleciał.
Wiecie, jakie jest gorsze uczucie od zobaczenia we własnym domu wstrętnej, gigantycznej, owłosionej ćmy?
Stracenie jej z pola widzenia.
Zaczęłam więc, nerwowo się rozglądając, poruszać się tuż przy ścianie, otwierając po drodze na oścież wszystkie okna i wymachując ponad głową rzeczoną szczotką.
Dalej proszę, aby wrażliwi przeszli do ostatniego akapitu, bo…
…w końcu namierzyłam ćmę. Siedziała tuż przy Psocie. Czujny kot oczywiście spał. Zamachnęłam się szczotką, aby poderwać ją do lotu, cały czas mając nadzieję, że dobrowolnie wyleci, jak wleciała. Wtedy ta menda postanowiła się o mnie otrzeć. Ja postanowiłam, zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami, puścić pawia. A jak wyszłam z łazienki, zobaczyłam, jak Rychu trzyma ją w pysku, a biedaczka się szamoce.
Dwie rundy po mieszkaniu później obojgu nam siadła kondycja i poszliśmy się napić. Ja z gwinta, Rychu z miski. Siłą rzeczy wypuścił ćmę z pyska i wtedy jednym niemal zwinnym ruchem postanowiłam wziąć ją na gazetę i puścić wolno.
Błąd.
Duży błąd.
Czegoś, co ma ze dwa metry (nie metr, dwa metry co najmniej – z bliska się przyjrzałam lepiej) nie bierze się ot tak, na gazetę. Zwłaszcza jak to żyje i się rusza. I finalnie wlatuje ci na rękę. Wtedy, jak wiadomo, każda spanikowana kobieta zaczyna głośno krzyczeć, machać ową ręką, a gdy bydlę sfruwa, bierze kota i po prostu nim w ćmę rzuca, mając ostatnią nadzieję, że kot pożre pieprzoną ćmę w locie.
Swoją drogą dobrze, że się Rychu zatrzymał z metr od okna, bo nie wiem, czy moje dzieci by później zrozumiały, co to jest działanie w afekcie.
Ostatecznie po krwawych scenach walki około 3.30 leżałam w łóżku, a ćmy nie było.
Był natomiast zaduch. I prawdopodobnie jestem chyba jedyną osobą, która jest szczęśliwa, że w lipcu się ochłodziło, bo w końcu można spać normalnie przy zamkniętych oknach.