Ponieważ Cleo koncertowała w wiosce oddalonej o 5 kilometrów od mojej wybralam się z rodzinką żeby jej posłuchać :d
Month: July 2023
Niedziela nad Dunajcem
Dzisiejszy dzień spędziłam z przyjaciółmi nad rzeką dunajec w mojej miejscowości. Zaopatrzeni w prowianty, karimaty i koce rozłożyliśmy nasze legowiska na kamienistej plaży najpierw karimaty na nie kocyki i już można plażować. Razem z przyjaciółkami zaczęłyśmy się wzajemnie nacierać balsamami przeciw słonecznymi a panowie zadbali o wbicie parasola, i nadmuchanie materacy oraz innych nie zbędnych w wodzie akcesoriów. Brodziłam sobie w wodzie po kostki bojąc się wchodzić dalej, bo napoczątku było mi zimno. Panowie jak na prawdziwych dżentelmenów przystało nalali wody do wiaderek i oblali mnie całą żeby mi już woda zimną nie była :d Najwiękrzy ubaw mieliśmy z Marcina, który chciał popływać na materacu. Nie zaówarzył, że ja pod wodą złapałam sznureczek materaca i zaczęłam przyciągać go do siebie. A on biegł za tym materacem wołając ej czekaj, czekaj bo mi cię prąd zniesie. Oczywiście śmiechom nie było końca. Niestety to co dobre szybko się kończy po kąpieli wodnej i słonecznej nadszedł czas na saune czyli rozgrzane do granic możliwości samochody cóż w końcu trzeba się wypocić :d
Nie biegać, bo oblejecie cioci …
Dzisiaj odwiedziła mnie moja przyjaciółka, przywiozła mi prezenty z nad morza a mianowicie pluszową gęś Pipę, srebrny wisiorek ważkę z bursztynkami i kilka muszelek. Kiedy u mnie była przyjechała moja kuzynka z córkami, młode radośnie dokazywały i biegały wokół stołu.
Wówczas moja poirytowana hałasem kuzynka rzuciła.
Przestaniecie do cholery biegać?! Potrącicie kubek z kawą i ubrudzicie Sylwi cipe i dopiero będzie ambaras!
Po tych słowach nastała kompletna cisza, która trwała może sekundę zanim wszyscy zatrzęśli się ze śmiechu.
A moja wzburzona kuzynka nie mogła zrozumieć czemu rżymy jak dzikie konie na rodeo w kopydłowie. :d
36 festiwal teatrów ulicznych
Wczorajszy wieczór spędziłam ze znajomymi na rynku głównym w Tarnowie. Odbywał się tam 36 festiwal teatrów ulicznych. Wielka płyta rynku zamieniła się w scenę na, której artyści prezentowali niezwykłe układy taneczne oraz akrobacje. O godzinie 19:30 zaprezentował się zespół Fusion Callejera czyli Fuzja uliczna. Konferansjer po kolei przedstawiał wszystkich tancerzy. Nie zapomniał przy tym i o dowcipnym akcencie przedstawiając jednego z tancerzy co raz głośniej wypowiadał, że chłopak jest niezwykły, ma 29 lat, jest mistrzem karate, mistrzem taekwondo, i co najwarzniejsze chłopak jest niesamowicie sprytny zamiast codziennie biegać na siłownie zatrudnił się jako magazynier w biedronce i siłownia już mu nie potrzebna. Z tego co mówili mi znajomi zespół taneczny pokazywał naprawde niezwykłe akrobacje, jeden z mężczyzn stał na łokciach, drugi stał na jednej ręce na jego stopach natomiast trzeci stojąc na stopach tego drugiego żąglował kolorowymi krążkami. Mnie oczywiście bardzo podobała się muzyka. Ale najważniejsze, że każdy z nas był zadowolony. Poniżej króciótkie nagranie z wydarzenia
Wspomnienia czyli moje wakacje
Ponieważ już jakiś czas temu zaczęły się wakacje wspominałam moje wakacje z przed dwudziestu lat z wakacjami teraz kiedy to ja zaliczałam się do grona dzieci.
Moje wakacje spędzane na wsi wspominam z uśmiechem na twarzy. 10 metrów od mojego domu jest remiza strażacka a przy niej była duża łąka. Najwiękrzą atrakcję sprawił nam pewnego razu sołtys kiedy z pomocą jednego pana najpierw wykopali dołki by wkopać w nie duże słupy. A następnie pomiędzy tymi słupami rozwiesili siatkę. I tak powstało boisko do siatkówki, zasady były proste starsi mają się opiekować młodszymi, młodsi mają słuchać starszych. W innym przypadku siatka zostanie ściągnięta zapowiedział sołtys. I cóż bawiliśmy się i to jeszcze jak. W razie wszelkich upadków czy krwawiących kolan niezbędne były plujki, które jak wiadomo leczą oraz przyłożenie krwawiącego miejsca liściem babki lancetowatej. I już frajda była jakich mało. Jeszcze większą frajde mieliśmy kiedy mama moich sąsiadów czyli starszej odemnie o parę lat Basi i Młodszego Marcina szła w polę i zapowiadała, że trzeba się zająć dziadkiem. Ich dziadek miał już swoje lata i cierpiał na demencję starczą. Niekiedy dochodziło do sytuacji, że w przebłysku jakiegoś wspomnienia zrywał się na równe nogi i biegł przed siebie. Więc żeby uniknąć problemów z poszukiwaniem dziadka nasza cztero osobowa ekipa zawsze na dziadka patrzyła. Bawiliśmy się w berka w chowanego ale kiedy tylko padło hasło dziadek ucieka wszyscy zbiegaliśmy się przy bramie by łapać uciekiniera.
A owoce?
Nie pamiętam żeby ktokolwiek namawiał tudzież prosił mnie bym je zjadła. Oczywiście na wsi najleprze owoce były na grandzie. Na podwórku mojego kolegi rosła ogromna czereśnia, co roku biliśmy się, które z nas będzie miało jaką gałąź. I zakłady kto dalej plunie pestką.
Nie zapomnę do końca życia jak z moją przyjaciółką ze szkolnej ławki bawiłyśmy się w tarzana. Kwiatowy ogród jej mamy to była dżungla a my z kijaszkami Tarzan i Jane, więc szłyśmy przez dżunglę tratując i tnąc kijami kwiatki. Do momentu aż nie przydybała nas mama mojej przyjaciółki oj bolał tyłek. W ogóle u nich w domu zawsze podobała mi się forma kar, tam nie funkcjonował tak jak u mnie pasek. Tam były 3 a później 4 klapki bo i na mnie pani Irena przygotowała klapkę. Tak więc w kuchni na haczykach wisiały 4 klapki a pod nimi podpisy klapka na Magdę, klapka na Ale, klapka na Aśkę i klapka na Sylwię. Oj byłam zdolna :d Najbardziej wspominam sytuację jak mi się w sklepie spodobał soczek. Był to niezwykły soczek nie taki w kartoniku, on był w butelce połączonej z rurką i żeby można było się go napić trzeba było odciąć kawałek rurki. Cóż nikt soczku nie chciał mi kupić, sytuacja nadażyła się sama kiedy moja mama wysłała 6 letnią Sylwusię do sklepu po chleb. Więc powiedziałam, że poproszę chleb i soczek kładąc 5 złotych na ladzie.
Właścicielka sklepu pani Basia z wachaniem spojrzała na mnie dopytując czy napewno, bo masz dziecko za mało pieniążków.
Na pewno zaraz doniosę odparłam.
Do reklamówki włożyłam chleb i soczek a do ręki wzięłam podaną przez panią Basię karteczkę z kwotą jaką mam dopłacić. Skąd wpadłam na pomysł żeby pójść do sąsiadki i powiedzieć, że mama kazała tyle pożyczyć nie wiem. Ale w sklepie dopłaciłam i szczęśliwa jak nie wiem co wracałam do domu, bo sama sobie kupiłam soczek. I taka szczęśliwa wchodzę na podwórko i widzę… sąsiadkę z karteczką i moją mamusię z trzepaczką do dywanów. Oj bolał tyłek. :d
A łowienie ryb? O z tym była cała ceremonia. Kiedy za bardzo nudziliśmy babcie moich sąsiadów. Babcia wysyłała nas nad dunajec po patyki, oczywiście po drodze prowadziliśmy z Marcelem i Justynką nie ustanna bitwę o to kto będzie miał dłuższy patyk. Następnie ich babcia pozwalała nam sobie wybrać guzik i przy pomocy nitki mocowała go na kijku. I z taką wędką potrafiliśmy przesiedzieć pół dnia przy stawie w oczekiwaniu na ryby :d
Kiedy patrzę na dzisiejsze dzieci jest mi ich żal, że nie mają takiej frajdy jak ja w ich wieku, nam wystarczył kawałek cegły albo wapna i już były klasy. Kawałek gumki do majtek, którą swojej babci krawcowej podprowadzała moja przyjaciółka żeby można było grać w gumę. A smak miodu prosto z plastrów, którymi częstował nas tato koleżanki nie zapomniany.
Dzisiejsze przedpołudnie spędziłam w bardzo miłym toważystwie. Miałam okazję poznać na żywo naszą eltenową koleżankę Monte oraz jej nażeczonego Filipa. Przy pizzy i zimnej nestea o smaku brzoskwiniowym miło upłynął czas. Już z niecierpliwością czekam kiedy kolejny raz Iza wybierze się do Tarnowa i będziemy mogli się spotkać.