Joanna Szarańska Na tropie miłości 03 Alpaka czułości
Bardzo smakowita była również kępa koniczyny rosnąca
nieopodal ogrodowej huśtawki, ale odkąd w obejściu
zadomowili się obcy, Ludwika bardzo źle reagowała na jego
spacery po ogrodzie. W ogóle zrobiła się dziwnie nerwowa,
cały czas kręciła głową na boki i szukała go wzrokiem, jakby
się obawiała, że zniknie albo wprost przeciwnie,
zmaterializuje się za kuchennym stołem. Kosma dobrze
wiedział, że odwiedziny w domu są zakazane. Zdarzyło mu się
to tylko raz… Ludwika szła do domu z naręczem świeżo
wypranej bielizny, a jemu wpadło w oko coś kolorowego
i zabawnie powiewającego na wietrze, więc ruszył jej śladem.
W progu kuchni grzecznie przystanął i czekał, co będzie dalej,
a wtedy ona nagle się odwróciła i wrzasnęła. Potem mu
tłumaczyła, że okropnie ją przeraził i nie powinien się za nią
skradać do domu.
Dobre sobie! Ona się przeraziła! A kto tak zwiewał, że mało
kopyt nie pogubił?
Kosma pochylił się nad kolejną soczystą kępką trawy.
Zupełnie nie rozumiał, dlaczego Ludwika zabraniała mu
spacerować po tamtej części ogrodu. Przecież ludzie reagowali
na niego przychylnie: uśmiechali się, wyciągali ręce, gruchali
jak do małego dziecka albo szczeniaczka. On też okazywał im
sympatię. Czasem zdarzało mu się splunąć z emocji albo zbyt
mocno wyeksponować wystające zęby, ale zazwyczaj udawało
mu się zachować wyższą kulturę. No może z tymi ubraniami
nie bardzo się popisał, ale każdy ma jakieś słabości, prawda?
Nagle zaskrzypiała furtka. Kosma przeżuł trawę i wystawił
głowę z gęstwiny porzeczek. Drogą szła Ludwika, w zgięciu
łokcia trzymała materiałową torbę, co wskazywało, że wybiera
się na zakupy do miejscowego supermarketu. Kudłacz
rozważał, czy nie pobiec za nią, gdyż znudziło mu się tkwienie
w tym samym miejscu. Ostatecznie pozostał między krzewami
porzeczek, ale ciekawie zerkał w stronę domu. Chyba nic się
nie stanie, jeśli rzuci okiem, co robią goście. Będzie się
trzymał na uboczu, nikogo nie zaczepi i opiekunka o niczym
się nie dowie.
Niespiesznie ruszył w kierunku huśtawki.
Na leżaku siedziała stara kobieta. Na czoło nasunęła jasny
kapelusz z wielkim rondem, ale ku rozczarowaniu alpaki tym
razem był on pozbawiony barwnych ozdób. Na kolanach
trzymała gazetę, a w zasięgu ręki laskę z połyskliwą rączką.
Kosma stwierdził, że od takiej laski lepiej trzymać się z daleka
i korzystając z osłony kępy trawy pampasowej, poszedł na
poszukiwanie pozostałych…
Na sznurze z bielizną powiewała świeżo uprana odzież. Nad
miską stojącą na trawniku pochylał się mężczyzna i tarł jasną
koszulkę. Wyrzucał przy tym z siebie dziwne odgłosy,
mieszaninę stęknięć, żałosnych westchnień i cichych
pomruków. Kosma zajrzał tamtemu przez ramię do
wypełnionej mydlinami miednicy, ale mężczyzna zatracił się
w pracy i nawet go nie dostrzegł, więc poszedł dalej. Od
strony bramy docierały obiecujące hałasy…
Kosma przyczaił się za bukszpanowym żywopłotem
i z zaciekawieniem obserwował bawiące się na trawniku
dzieci oraz towarzyszącą im młodą, ciemnowłosą kobietę. Jej
oczy zostały przysłonięte kolorową apaszką. Kręciła się
niezdarnie z szeroko rozrzuconymi ramionami i po omacku
usiłowała schwycić któreś z dzieci, te jednak były zbyt zwinne
i ciągle wymykały się jej dłoniom. Z tylnej kieszonki szortów
kobiety wystawała czerwona chustka. Kosma utkwił w niej
łakomy wzrok.
Wiedział, że to zły pomysł i że Ludwika wpadnie w gniew.
Być może nawet zamknie go w zagrodzie i będzie w niej
trzymać, dopóki goście nie opuszczą pensjonatu. Pokusa była
jednak zbyt silna. Kudłacz opuścił kryjówkę za żywopłotem
i powoli zbliżył się do kobiety. Starał się poruszać
bezszelestnie, aby się nie zorientowała, że ma nadprogramowe
towarzystwo. Od razu zauważyły go za to dzieci, im jednak
nawet przez myśl nie przeszło, by zdradzić alpakę.
Znieruchomiały, wpatrując się w niego wielkimi oczami
i zasłoniły buzie zielonymi od trawy rękami, by stłumić
cisnący się na usta śmiech. Kobieta myślała, że to ona jest
powodem ich kpin i wojowniczo podparła się pod boki.
– Śmiejcie się, śmiejcie, i tak was złapię! Jestem mistrzem
ciuciubabki. Tylko nie oszukujcie, diablęta! – zawołała.
Kosma wyciągnął łeb w kierunku zachęcająco
czerwieniącej się chusteczki i próbował złapać za wystający
róg. W końcu mu się to udało, ale przy okazji lekko
uszczypnął pośladek kobiety, która kwiknęła i podskoczyła
w miejscu.
– To nie było śmieszne, diabły krakowskie! – jęknęła
z wyrzutem, odwracając się w stronę napastnika.
Dzieci przybrały niewinne minki.
– To nie my!
– Jasne!
– Naprawdę – zapewniały jednym głosem dzieci, z trudem
hamując śmiech.
Czerwona chusteczka powiewała w zębach alpaki. Kosma
uznał, że najwyższa pora się ewakuować, szczególnie że
właścicielka apetycznej szmatki już gmerała przy wiązaniu
apaszki, aby przydybać dowcipnisiów na gorącym uczynku.
Jeden sus i zwierzak zniknął za bukszpanowym żywopłotem.
– Nie dość, że uszczypnęliście mnie w… pupę, to jeszcze
podprowadziliście mi ulubioną bandamkę – powiedziała
z wyrzutem kobieta, poklepując się po pośladkach.
– Wątpię. To naprawdę nie my! – broniła dziecięcej
niewinności Sabinka. Na dowód, że z kradzieżą chusteczki nie
mieli nic wspólnego, razem z bratem wyciągnęła przed siebie
niezbyt czyste dłonie. Brenda przygryzła dolną wargę.
– Rzeczywiście nie macie mojej chusteczki… Może
zdążyliście ją schować? Mówcie szybko, gdzie się podziała,
bo inaczej przyjdzie wam zapomnieć o spacerze do wsi,
lodach, zabawie w chowanego i innych przyjemnościach! Na
krótkim postronku przywiążę was do leżaka madame
Miłoszewskiej i jeszcze naskarżę, żeście łobuzowali!
– Ale to nie my… – wyrwało się Sebastiankowi.
Brenda podejrzliwie zmrużyła ciemne oczy.
– W takim razie kto?
– Niby wiemy…
– I grzecznie mi powiecie?
– Nie powiemy! – Bliźnięta zacisnęły wargi w wąskie
kreseczki i gwałtownie pokręciły jasnymi główkami. – To
nieładnie skarżyć!
– Hmmm…
– Możemy jedynie pokazać! – stwierdziła po krótkim
namyśle Sabinka.
– Za loda na łebka! – dorzucił szybko jej brat.
– Niech będzie! – zgodziła się Brenda.
– Tam! – Dzieci jak na komendę wskazały bukszpanowy
żywopłot.
– Tam?
– Tak, tam poszedł… – palnęła Sabinka.
Brenda cisnęła kolorową apaszkę na trawę i wskazała ją
bliźniętom palcem.
– Poczekajcie tu na mnie. Zaraz wrócę i zabiorę was na
obiecane lody…
Słysząc szelest w zaroślach, Kosma uznał, że najlepiej
zrobi, jeśli wróci do bezpiecznej kryjówki w porzeczkach,
gdzie w ciszy i skupieniu będzie mógł cieszyć się zdobyczą.
Niestety, mijając pochylonego nad miską mężczyznę, upuścił
chusteczkę na trawę, a gdy zauważył wyłaniającą się zza
żywopłotu wściekłą kobietę, szybko wziął nogi za pas.
Brenda przedarła się przez bukszpanowe zarośla
i otrzepując twarz z nitek pajęczyny i drobnych paproszków,
wyszła na zalany słońcem trawnik. Pierwszą rzeczą, jaką
zobaczyła, były wypięte męskie pośladki. Drugą czerwona
bandamka u stóp weterynarza. Barmanka zapłonęła gniewem.
Niewiele myśląc, podbiegła do Kamila i z całych sił
uszczypnęła go w tyłek.
Weterynarz poderwał się z okrzykiem zdumienia. Spojrzał
na Brendę zszokowany i złapał się za obolałe miejsce.
– Oszalałaś?!
– Według ciebie to jest śmieszne?! – wrzasnęła
w odpowiedzi, chwyciła czerwoną chustkę i podetknęła mu
pod nos. – Serio?! Ile ty masz lat, co?!
– Nie rozumiem, o co ci chodzi!
– Nie rozumiesz, nie rozumiesz! – przedrzeźniała go. – Ja
myślę, że rozumiesz aż za dobrze. To, że spędziliśmy noc
w jednym łóżku, nie daje ci prawa do klepania, szczypania czy
dotykania mojej pupy!
– I wzajemnie… – odparł spokojnie. – Nie rozumiem,
dlaczego pozwalasz sobie na… I nie wrzeszcz tak!
Choleryczka z ciebie, wiesz?
– Choleryczka?! – Brenda wprost zatrzęsła się
z wściekłości. Nagle jej wzrok spoczął na misce z mydlinami,
w której weterynarz płukał ubrania zabrudzone ziemią
z doniczki. Szybko się pochyliła, ujęła miednicę w dłonie
i wylała całą zawartość na głowę mężczyzny. Pienista woda
spłynęła po twarzy, barkach i piersi Kamila. Brenda odrzuciła
miskę na bok i popatrzyła mężczyźnie wyzywająco w oczy. –
Może ja jestem choleryczką, za to z ciebie jest obślizgły typek
i nie spędzę ani minuty dłużej w tym samym pokoju.
Choćbym miała spać na progu!
– Ty… – wyrzęził, plując mydlinami i ocierając mokrą
twarz. – Jesteś… stuknięta!
– A ty zboczony i do tego kleptoman! Zboczony kleptoman!
– Że co?! Nie wiem, o czym mówisz! I weź się opanuj, bo
tu są dzieci!
Rzeczywiście, śladem Brendy z bukszpanowego żywopłotu
wyłoniły się bliźnięta. Przystanęły w bezpiecznej odległości
i wpatrywały się w skłóconą parę okrągłymi z przejęcia
oczyma. Brenda zerknęła na Sabinkę i stwierdziła, że ta
z przejęciem kręci głową. Tknęło ją złe przeczucie. Mimo to
nie zamierzała spuszczać z tonu.
– Tam też były dzieci i jakoś ci to nie przeszkadzało…
– Gdzie?
– Nie udawaj głupiego! Na trawniku, kiedy bawiłam się
z diablętami w ciuciubabkę, a ty podszedłeś i najpierw
uszczypnąłeś mnie w tyłek, a potem perfidnie podprowadziłeś
moją bandamkę. – Potrząsnęła wilgotnym skrawkiem
materiału i dodała z naciskiem: – Jak jakieś cholerne trofeum!
– Ja?!
– Znalazłam przy tobie dowód rzeczowy, nie wyprzesz się.
Poza tym dzieci cię wskazały! Prawda? – Brenda zwróciła
zarumienioną twarz ku bliźnietom. Te jak na komendę
przecząco potrząsnęły głowami.
– To nie on! – powiedziała lękliwie Sabinka.
– Tylko alpaka! – uzupełnił przejęty Sebastian.
Brenda osłupiała. Pojęła, że doszło do nieporozumienia,
i uświadomiła sobie, do czego doprowadził jej gniew. Nagle
wyparowała z niej cała energia. Ramiona obwisły, palec,
którym jeszcze przed chwilą groźnie celowała w pierś
obciągniętą mokrą koszulką, wstydliwie ukrył się za plecami.
W końcu podniosła wzrok i niepewnie zajrzała w twarz
weterynarza. Spodziewała się, że jego rysy wykrzywiać będzie
wściekłość, lecz gdy dostrzegła uśmiech kryjący się
w kącikach ust, nie potrafiła ukryć westchnienia ulgi.
– Przepraszam, doszło do nieporozumienia… – bąknęła.
– Ja myślę! – prychnął. – Ale że jesteś choleryczką,
podtrzymuję!
Brenda zjeżyła się w pierwszej chwili i już chciała
poczęstować pana weterynarza jakąś ciętą ripostą, ale
w ostatniej chwili postanowiła odpuścić. Dostrzegała komizm
całej sytuacji. A to włochaty łobuz! W niezłe maliny wpuścił
ich wszystkich. Roześmiała się, a Kamil jej zawtórował.
Ośmielone bliźnięta z impetem przypadły do roześmianej
pary. Próbowały objąć Kamila i Brendę w pasie, jednak
poślizgnęły się na mokrej trawie i w asyście głośnych pisków
powaliły zdezorientowaną parę na trawę. Brenda jęknęła
i złapała się za głowę, a weterynarz zaklął cicho pod nosem,
trzymając się za stłuczone kolano.
Dzieci szybko podniosły się na nogi i spojrzały z góry na
kontuzjowanych dorosłych.
– Teraz powinieneś ją pocałować! – pouczyła tonem znawcy
dziewczynka, zwracając się do Kamila. – A ty… – zwróciła
się do rozbawionej Brendy. – Powinnaś zamknąć oczy
i zemdleć!
– Serio?
– Serio, serio. Widzieliśmy na filmie – poparł siostrę
Sebastianek. – Tam też pani i pan leżeli na trawie. Pani
udawała, że zemdlała, ale kiedy tylko pan nie patrzył,
otwierała oczy i zerkała, czy już ją będzie całował!
– I całował? – Brenda uniosła brew.
– Oczywiście! – Sebastian wyszczerzył zęby. – Długo,
długaśnie! Dłużej niż wujek Piotruś całuje Alicję! I tak przy
tym dziwnie mlaskał…
– A pani mruczała… – Sabinka z powagą skinęła głową. –
Też dziwnie! Wcale nie jak Pinky Zuma!
– Będziesz mlaskał? – Sebastian spojrzał spod
zmarszczonych brwi na rozbawionego weterynarza.
– A powinienem?
– Czekaj, czekaj… – Sabinka wysunęła się przed brata
i przyszpiliła mężczyznę przenikliwym spojrzeniem. –
Najpierw powiedz, czy jesteś majętny…
Dzieci skonsternowane patrzyły na zaśmiewających się do
łez dorosłych, potem spojrzały na siebie, wzruszyły ramionami
i znów utkwiły wzrok w leżących na trawie. Brenda z trudem
podniosła się do siadu i otarła wilgotne oczy.
– Ładne filmidła puszcza wam stara dama! Ciekawe, czy
wasza mama o tym wie!
– Nie wie, bo oglądaliśmy spod stołu! – odparły
prostodusznie bliźnięta.
3 replies on “O żesz ty zboczeńcze jeden ja ci pokażę!”
Hehehee a już myślałem że nie będzie drugiej nocy przez figle alpaki, chociaż to niby takie grzeczne zwierzęta 🤣🤣🤣
:D, :D, :D, superowe masz te fragmęty
Niezły numer ta alpaka im wycieła. xd