Month: June 2023
Joanna Szarańska Na tropie miłości 03 Alpaka czułości
Gdzieś z głębi podwórka poniosła się kolejna fala głośnego
dudnienia. Chochołek na moment oderwał wzrok od pijaka,
a ten wykorzystał okazję, mocno pchnął zaskoczonego
policjanta i rzucił się do ucieczki. Wiedział, że nie ma już nic
do stracenia, a spowity alkoholem rozum podpowiadał mu, że
to jedyne rozwiązanie.
Chochołek z głośnym przekleństwem na ustach zatoczył się
do szopy. Jego stopy zaplątały się w zwój gumowego węża,
łokieć łupnął o rattanowy fotel, całe ciało przeszyła
błyskawica ostrego bólu. Mimo to próbował jak najszybciej
wygrzebać się spośród łupów i ruszyć w pogoń za
gospodarzem. Dość zabawy w kotka i myszkę! Zmusi go, by
pokazał, gdzie zamknął alpakę i chłopaka!
O ile go dogoni… Oj, jakie to błoto śliskie! O rety!
Chochołek poczuł, że sunie jak po lodzie i wyciągnął ręce
na boki, aby odzyskać równowagę. Pijak z pewnością umknął
do lasu, trzeba będzie zorganizować obławę. Mrucząc ze
złości pod nosem, policjant okrążył dom i stanął jak wryty.
W błotnistej kałuży wił się pojękujący gospodarz, a nad nim
pochylała się Sabinka. W ręku trzymała ciężki atlas grzybów.
– Miałaś zostać w zaroślach i czekać na policjantów –
wyrzęził z wysiłkiem Chochołek.
Sabinka wzruszyła ramionami.
– Przecież nie mogłam zostawić brata i Kosmy…
– Marny ze mnie będzie ojciec – żalił się Chochołek,
sięgając po sznurek, który wypadł z rąk leżącego. – Dzieci
mnie nie słuchają…
– Wprost przeciwnie. Będzie pan bardzo fajnym tatą, bo ufa
pan dzieciom!
Chochołek spętał ręce pijaka i podciągnął go na nogi, ale
ten z głośnym jękiem zgiął się wpół. Jego twarz ginęła pod
warstwą błota, a do ucha przykleiła mu się skorupka od jajka.
Nie był w stanie utrzymać równowagi, jego nogi rozjeżdżały
się na boki. Podtrzymujący go stróż prawa stękał z wysiłku.
– Nieźle go zdzieliłaś. Niech dziękuje, że ma cały łeb…
– Nie celowałam w głowę – odparła słodko dziewczynka. –
Ta książka jest potwornie ciężka i nie mogłam jej podnieść.
Celowałam niżej…
– W brzuch?
– Trochę niżej… i kantem.
Chochołek zrozumiał, skąd u pijaka taka słabość, i nieomal
pomyślał o nim ze współczuciem.
Popołudniowe trele czyli nagranko
Skąd się biorą buraczki?
Przy dzisiejszym obiedzie, który składał się z potrawki z kurczaka z ryżem i buraczkami moja kuzynka przypomniała sobie jak to spytała mnie skąd się biorą buraczki kiedy byłam dzieciuchem.
Otórz 4 letnia wówczas Sylwusia zajadała się buraczkami ze słoika i zapytana przez kuzynkę czy wogóle wie skąd się biorą takie buraczki odpowiedziała.
Dawno, dawno temu kiedy babcia była młoda spadł taki buraczkowy śnieg i babcia szybko nazbierała do słoiczków i zakręciła i teraz są pyszne do obiadku.
Cóż bądź co bądź kreatywna byłam nieprawdaż? :d
składniki:
6 jajek,
6 łyżek mąki,
6 łyżek cukru,
1 łyżeczka proszku do pieczenia,
składniki na warstwę jabłkową:
2 kg jabłek,
2 galaretki cytrynowe,
3/4 szklanki wody,
składniki na warstwę śmietanową:
330 ml śmietany 30%
1 galaretka przezroczysta,
200 ml wrzątku,
dodatkowo:
1 czekolada mleczna,
1 łyżka masła,
kilka łyżek mleka,
paczka herbatników,
Wykonanie:
Białka ubijamy na sztywną pianę, stopniowo wsypujemy cukier i wrzucamy po żółtku. Wsypujemy przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia. Mieszamy. Ciasto przelewamy do blaszki wyłożonej papierem do pieczenia. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 170 st. na około 20 – 25 min.
W międzyczasie jabłka obieramy kroimy na kawałki i smażymy na maśle, aż zacznę się rozpadać. Wlewamy 3/4 szklanki wody, zagotowujemy i wsypujemy galaretki cytrynowe. Mieszamy i odstawiamy do ostudzenia. Tężejące jabłka wykładamy na biszkopt.
Galaretkę przezroczystą rozpuszczamy we wrzątku i odstawiamy do wystygnięcia. Śmietankę ubijamy na sztywno, powoli wlewamy tężejącą galaretkę. Śmietankę wykładamy na zastygnięte jabłka. Na wierzchu układamy herbatniki. W kąpieli wodnej rozpuszczamy czekoladę z masłem i kilkoma łyżkami mleka. Polewę rozprowadzamy na herbatnikach. Ciasto wstawiamy do lodówki na kilka godzin.
Smacznego!
Składniki:
1 duża główka sałaty masłowej,
4 jajka ugotowane na twardo,
1 łyżka octu,
1łyżka majonezu,
1 łyżka jogurtu greckiego,
1 łyżeczka cukru,
1 łyżeczka musztardy,
pół płaskiej łyżeczki wegety,
Wykonanie:
Sałatę dokładnie myjemy i osuszamy. Następnie rwiemy ją na mniejsze kawałki. Jajka przekrawamy na pół, żółtka przekładamy do dużego kubka natomiast białka kroimy w grubą kostkę.
Do żółtek dodajemy cukier i łyżkę octu ucieramy przez około 3-4 minuty. Następnie dodajemy majonez, śmietanę, musztardę oraz wegetę i mieszamy. Sos powinien być lekko kwaśnawo, słodkawo słony.
Do sałaty dodajemy pokrojone w kostkę jajka i zalewamy sosem następnie dokładnie mieszamy.
Smacznego!
Joanna Szarańska Na tropie miłości 03 Alpaka czułości
Bardzo smakowita była również kępa koniczyny rosnąca
nieopodal ogrodowej huśtawki, ale odkąd w obejściu
zadomowili się obcy, Ludwika bardzo źle reagowała na jego
spacery po ogrodzie. W ogóle zrobiła się dziwnie nerwowa,
cały czas kręciła głową na boki i szukała go wzrokiem, jakby
się obawiała, że zniknie albo wprost przeciwnie,
zmaterializuje się za kuchennym stołem. Kosma dobrze
wiedział, że odwiedziny w domu są zakazane. Zdarzyło mu się
to tylko raz… Ludwika szła do domu z naręczem świeżo
wypranej bielizny, a jemu wpadło w oko coś kolorowego
i zabawnie powiewającego na wietrze, więc ruszył jej śladem.
W progu kuchni grzecznie przystanął i czekał, co będzie dalej,
a wtedy ona nagle się odwróciła i wrzasnęła. Potem mu
tłumaczyła, że okropnie ją przeraził i nie powinien się za nią
skradać do domu.
Dobre sobie! Ona się przeraziła! A kto tak zwiewał, że mało
kopyt nie pogubił?
Kosma pochylił się nad kolejną soczystą kępką trawy.
Zupełnie nie rozumiał, dlaczego Ludwika zabraniała mu
spacerować po tamtej części ogrodu. Przecież ludzie reagowali
na niego przychylnie: uśmiechali się, wyciągali ręce, gruchali
jak do małego dziecka albo szczeniaczka. On też okazywał im
sympatię. Czasem zdarzało mu się splunąć z emocji albo zbyt
mocno wyeksponować wystające zęby, ale zazwyczaj udawało
mu się zachować wyższą kulturę. No może z tymi ubraniami
nie bardzo się popisał, ale każdy ma jakieś słabości, prawda?
Nagle zaskrzypiała furtka. Kosma przeżuł trawę i wystawił
głowę z gęstwiny porzeczek. Drogą szła Ludwika, w zgięciu
łokcia trzymała materiałową torbę, co wskazywało, że wybiera
się na zakupy do miejscowego supermarketu. Kudłacz
rozważał, czy nie pobiec za nią, gdyż znudziło mu się tkwienie
w tym samym miejscu. Ostatecznie pozostał między krzewami
porzeczek, ale ciekawie zerkał w stronę domu. Chyba nic się
nie stanie, jeśli rzuci okiem, co robią goście. Będzie się
trzymał na uboczu, nikogo nie zaczepi i opiekunka o niczym
się nie dowie.
Niespiesznie ruszył w kierunku huśtawki.
Na leżaku siedziała stara kobieta. Na czoło nasunęła jasny
kapelusz z wielkim rondem, ale ku rozczarowaniu alpaki tym
razem był on pozbawiony barwnych ozdób. Na kolanach
trzymała gazetę, a w zasięgu ręki laskę z połyskliwą rączką.
Kosma stwierdził, że od takiej laski lepiej trzymać się z daleka
i korzystając z osłony kępy trawy pampasowej, poszedł na
poszukiwanie pozostałych…
Na sznurze z bielizną powiewała świeżo uprana odzież. Nad
miską stojącą na trawniku pochylał się mężczyzna i tarł jasną
koszulkę. Wyrzucał przy tym z siebie dziwne odgłosy,
mieszaninę stęknięć, żałosnych westchnień i cichych
pomruków. Kosma zajrzał tamtemu przez ramię do
wypełnionej mydlinami miednicy, ale mężczyzna zatracił się
w pracy i nawet go nie dostrzegł, więc poszedł dalej. Od
strony bramy docierały obiecujące hałasy…
Kosma przyczaił się za bukszpanowym żywopłotem
i z zaciekawieniem obserwował bawiące się na trawniku
dzieci oraz towarzyszącą im młodą, ciemnowłosą kobietę. Jej
oczy zostały przysłonięte kolorową apaszką. Kręciła się
niezdarnie z szeroko rozrzuconymi ramionami i po omacku
usiłowała schwycić któreś z dzieci, te jednak były zbyt zwinne
i ciągle wymykały się jej dłoniom. Z tylnej kieszonki szortów
kobiety wystawała czerwona chustka. Kosma utkwił w niej
łakomy wzrok.
Wiedział, że to zły pomysł i że Ludwika wpadnie w gniew.
Być może nawet zamknie go w zagrodzie i będzie w niej
trzymać, dopóki goście nie opuszczą pensjonatu. Pokusa była
jednak zbyt silna. Kudłacz opuścił kryjówkę za żywopłotem
i powoli zbliżył się do kobiety. Starał się poruszać
bezszelestnie, aby się nie zorientowała, że ma nadprogramowe
towarzystwo. Od razu zauważyły go za to dzieci, im jednak
nawet przez myśl nie przeszło, by zdradzić alpakę.
Znieruchomiały, wpatrując się w niego wielkimi oczami
i zasłoniły buzie zielonymi od trawy rękami, by stłumić
cisnący się na usta śmiech. Kobieta myślała, że to ona jest
powodem ich kpin i wojowniczo podparła się pod boki.
– Śmiejcie się, śmiejcie, i tak was złapię! Jestem mistrzem
ciuciubabki. Tylko nie oszukujcie, diablęta! – zawołała.
Kosma wyciągnął łeb w kierunku zachęcająco
czerwieniącej się chusteczki i próbował złapać za wystający
róg. W końcu mu się to udało, ale przy okazji lekko
uszczypnął pośladek kobiety, która kwiknęła i podskoczyła
w miejscu.
– To nie było śmieszne, diabły krakowskie! – jęknęła
z wyrzutem, odwracając się w stronę napastnika.
Dzieci przybrały niewinne minki.
– To nie my!
– Jasne!
– Naprawdę – zapewniały jednym głosem dzieci, z trudem
hamując śmiech.
Czerwona chusteczka powiewała w zębach alpaki. Kosma
uznał, że najwyższa pora się ewakuować, szczególnie że
właścicielka apetycznej szmatki już gmerała przy wiązaniu
apaszki, aby przydybać dowcipnisiów na gorącym uczynku.
Jeden sus i zwierzak zniknął za bukszpanowym żywopłotem.
– Nie dość, że uszczypnęliście mnie w… pupę, to jeszcze
podprowadziliście mi ulubioną bandamkę – powiedziała
z wyrzutem kobieta, poklepując się po pośladkach.
– Wątpię. To naprawdę nie my! – broniła dziecięcej
niewinności Sabinka. Na dowód, że z kradzieżą chusteczki nie
mieli nic wspólnego, razem z bratem wyciągnęła przed siebie
niezbyt czyste dłonie. Brenda przygryzła dolną wargę.
– Rzeczywiście nie macie mojej chusteczki… Może
zdążyliście ją schować? Mówcie szybko, gdzie się podziała,
bo inaczej przyjdzie wam zapomnieć o spacerze do wsi,
lodach, zabawie w chowanego i innych przyjemnościach! Na
krótkim postronku przywiążę was do leżaka madame
Miłoszewskiej i jeszcze naskarżę, żeście łobuzowali!
– Ale to nie my… – wyrwało się Sebastiankowi.
Brenda podejrzliwie zmrużyła ciemne oczy.
– W takim razie kto?
– Niby wiemy…
– I grzecznie mi powiecie?
– Nie powiemy! – Bliźnięta zacisnęły wargi w wąskie
kreseczki i gwałtownie pokręciły jasnymi główkami. – To
nieładnie skarżyć!
– Hmmm…
– Możemy jedynie pokazać! – stwierdziła po krótkim
namyśle Sabinka.
– Za loda na łebka! – dorzucił szybko jej brat.
– Niech będzie! – zgodziła się Brenda.
– Tam! – Dzieci jak na komendę wskazały bukszpanowy
żywopłot.
– Tam?
– Tak, tam poszedł… – palnęła Sabinka.
Brenda cisnęła kolorową apaszkę na trawę i wskazała ją
bliźniętom palcem.
– Poczekajcie tu na mnie. Zaraz wrócę i zabiorę was na
obiecane lody…
Słysząc szelest w zaroślach, Kosma uznał, że najlepiej
zrobi, jeśli wróci do bezpiecznej kryjówki w porzeczkach,
gdzie w ciszy i skupieniu będzie mógł cieszyć się zdobyczą.
Niestety, mijając pochylonego nad miską mężczyznę, upuścił
chusteczkę na trawę, a gdy zauważył wyłaniającą się zza
żywopłotu wściekłą kobietę, szybko wziął nogi za pas.
Brenda przedarła się przez bukszpanowe zarośla
i otrzepując twarz z nitek pajęczyny i drobnych paproszków,
wyszła na zalany słońcem trawnik. Pierwszą rzeczą, jaką
zobaczyła, były wypięte męskie pośladki. Drugą czerwona
bandamka u stóp weterynarza. Barmanka zapłonęła gniewem.
Niewiele myśląc, podbiegła do Kamila i z całych sił
uszczypnęła go w tyłek.
Weterynarz poderwał się z okrzykiem zdumienia. Spojrzał
na Brendę zszokowany i złapał się za obolałe miejsce.
– Oszalałaś?!
– Według ciebie to jest śmieszne?! – wrzasnęła
w odpowiedzi, chwyciła czerwoną chustkę i podetknęła mu
pod nos. – Serio?! Ile ty masz lat, co?!
– Nie rozumiem, o co ci chodzi!
– Nie rozumiesz, nie rozumiesz! – przedrzeźniała go. – Ja
myślę, że rozumiesz aż za dobrze. To, że spędziliśmy noc
w jednym łóżku, nie daje ci prawa do klepania, szczypania czy
dotykania mojej pupy!
– I wzajemnie… – odparł spokojnie. – Nie rozumiem,
dlaczego pozwalasz sobie na… I nie wrzeszcz tak!
Choleryczka z ciebie, wiesz?
– Choleryczka?! – Brenda wprost zatrzęsła się
z wściekłości. Nagle jej wzrok spoczął na misce z mydlinami,
w której weterynarz płukał ubrania zabrudzone ziemią
z doniczki. Szybko się pochyliła, ujęła miednicę w dłonie
i wylała całą zawartość na głowę mężczyzny. Pienista woda
spłynęła po twarzy, barkach i piersi Kamila. Brenda odrzuciła
miskę na bok i popatrzyła mężczyźnie wyzywająco w oczy. –
Może ja jestem choleryczką, za to z ciebie jest obślizgły typek
i nie spędzę ani minuty dłużej w tym samym pokoju.
Choćbym miała spać na progu!
– Ty… – wyrzęził, plując mydlinami i ocierając mokrą
twarz. – Jesteś… stuknięta!
– A ty zboczony i do tego kleptoman! Zboczony kleptoman!
– Że co?! Nie wiem, o czym mówisz! I weź się opanuj, bo
tu są dzieci!
Rzeczywiście, śladem Brendy z bukszpanowego żywopłotu
wyłoniły się bliźnięta. Przystanęły w bezpiecznej odległości
i wpatrywały się w skłóconą parę okrągłymi z przejęcia
oczyma. Brenda zerknęła na Sabinkę i stwierdziła, że ta
z przejęciem kręci głową. Tknęło ją złe przeczucie. Mimo to
nie zamierzała spuszczać z tonu.
– Tam też były dzieci i jakoś ci to nie przeszkadzało…
– Gdzie?
– Nie udawaj głupiego! Na trawniku, kiedy bawiłam się
z diablętami w ciuciubabkę, a ty podszedłeś i najpierw
uszczypnąłeś mnie w tyłek, a potem perfidnie podprowadziłeś
moją bandamkę. – Potrząsnęła wilgotnym skrawkiem
materiału i dodała z naciskiem: – Jak jakieś cholerne trofeum!
– Ja?!
– Znalazłam przy tobie dowód rzeczowy, nie wyprzesz się.
Poza tym dzieci cię wskazały! Prawda? – Brenda zwróciła
zarumienioną twarz ku bliźnietom. Te jak na komendę
przecząco potrząsnęły głowami.
– To nie on! – powiedziała lękliwie Sabinka.
– Tylko alpaka! – uzupełnił przejęty Sebastian.
Brenda osłupiała. Pojęła, że doszło do nieporozumienia,
i uświadomiła sobie, do czego doprowadził jej gniew. Nagle
wyparowała z niej cała energia. Ramiona obwisły, palec,
którym jeszcze przed chwilą groźnie celowała w pierś
obciągniętą mokrą koszulką, wstydliwie ukrył się za plecami.
W końcu podniosła wzrok i niepewnie zajrzała w twarz
weterynarza. Spodziewała się, że jego rysy wykrzywiać będzie
wściekłość, lecz gdy dostrzegła uśmiech kryjący się
w kącikach ust, nie potrafiła ukryć westchnienia ulgi.
– Przepraszam, doszło do nieporozumienia… – bąknęła.
– Ja myślę! – prychnął. – Ale że jesteś choleryczką,
podtrzymuję!
Brenda zjeżyła się w pierwszej chwili i już chciała
poczęstować pana weterynarza jakąś ciętą ripostą, ale
w ostatniej chwili postanowiła odpuścić. Dostrzegała komizm
całej sytuacji. A to włochaty łobuz! W niezłe maliny wpuścił
ich wszystkich. Roześmiała się, a Kamil jej zawtórował.
Ośmielone bliźnięta z impetem przypadły do roześmianej
pary. Próbowały objąć Kamila i Brendę w pasie, jednak
poślizgnęły się na mokrej trawie i w asyście głośnych pisków
powaliły zdezorientowaną parę na trawę. Brenda jęknęła
i złapała się za głowę, a weterynarz zaklął cicho pod nosem,
trzymając się za stłuczone kolano.
Dzieci szybko podniosły się na nogi i spojrzały z góry na
kontuzjowanych dorosłych.
– Teraz powinieneś ją pocałować! – pouczyła tonem znawcy
dziewczynka, zwracając się do Kamila. – A ty… – zwróciła
się do rozbawionej Brendy. – Powinnaś zamknąć oczy
i zemdleć!
– Serio?
– Serio, serio. Widzieliśmy na filmie – poparł siostrę
Sebastianek. – Tam też pani i pan leżeli na trawie. Pani
udawała, że zemdlała, ale kiedy tylko pan nie patrzył,
otwierała oczy i zerkała, czy już ją będzie całował!
– I całował? – Brenda uniosła brew.
– Oczywiście! – Sebastian wyszczerzył zęby. – Długo,
długaśnie! Dłużej niż wujek Piotruś całuje Alicję! I tak przy
tym dziwnie mlaskał…
– A pani mruczała… – Sabinka z powagą skinęła głową. –
Też dziwnie! Wcale nie jak Pinky Zuma!
– Będziesz mlaskał? – Sebastian spojrzał spod
zmarszczonych brwi na rozbawionego weterynarza.
– A powinienem?
– Czekaj, czekaj… – Sabinka wysunęła się przed brata
i przyszpiliła mężczyznę przenikliwym spojrzeniem. –
Najpierw powiedz, czy jesteś majętny…
Dzieci skonsternowane patrzyły na zaśmiewających się do
łez dorosłych, potem spojrzały na siebie, wzruszyły ramionami
i znów utkwiły wzrok w leżących na trawie. Brenda z trudem
podniosła się do siadu i otarła wilgotne oczy.
– Ładne filmidła puszcza wam stara dama! Ciekawe, czy
wasza mama o tym wie!
– Nie wie, bo oglądaliśmy spod stołu! – odparły
prostodusznie bliźnięta.
Joanna Szarańska Na tropie miłości 03 Alpaka czułości
Nie będzie tak źle, niech no tylko te małe diablęta wybiorą
raz-dwa, co chcą, i wracamy! – uspokajała się w głowie
i przeczesywała wzrokiem kolejne alejki w poszukiwaniu
bliźniąt. Resztę dnia spędzę na leżaku, czytając swoje
pisemko. Gertruda Miłoszewska z domu Koniuszko nie
pozwoli się ruszyć na krok!
Nagle stanęła jak wryta. Przy wielkiej chłodni z lodami
Sebastian trzymał za nogi Sabinkę, która niemal w całości
zniknęła w zamrażarce.
– Co wy wyprawiacie?! – zagulgotała oburzona staruszka.
Położyła dłoń na ramieniu Sebastiana, aby odciągnąć
chłopca od chłodni, ten odskoczył w bok, puszczając nogi
siostry i… Sabinka z głośnym wrzaskiem wylądowała wśród
mrożonek. Babcia Trudzia spostrzegła, że z głębi sklepu
nadciąga już ku nim zagniewana pracownica, i poczuła
uderzenie gorąca. Sięgnęła ręką do zamrażarki, złapała
Sabinkę za kostkę i pociągnęła z głośnym stęknięciem.
Dziewczynka wyślizgnęła się z chłodziarki, potrząsnęła jasną
czupryną, do której przylgnęło trochę szronu, po czym
podskoczyła i… ponownie zanurkowała w lodach!
Babcia Trudzia osłupiała.
– Cóż ty wyczyniasz, dziecko! – jęknęła, ponownie łapiąc
Sabinkę za kostkę. – W tej chwili puść tę chłodziarkę!
– Wątpię. Oni… oni… tu mają te winogronowe!
– Jakie winogronowe?!
– Lody wodne z winogronowego soku – pouczył staruszkę
Sebastian i oblizał się, prezentując całą długość języka. –
Pyyycha!
– Na litość boską, schowaj ten język, chłopcze, i pomóż mi
wyciągnąć siostrę z zamrażarki.
Gertruda i Sebastian złapali Sabinkę za stopy i wspólnymi
siłami wyciągnęli z chłodziarki. Uczynili to w ostatniej chwili,
bo rozgniewana ekspedientka była dosłownie kilka kroków od
nich, a na domiar złego złapała za jeden z mopów
wyeksponowanych w dużym wiklinowym koszu. Babcia
Trudzia odetchnęła głęboko i uniosła dłoń, aby poprawić
kapelusz opadający na jedno oko.
– Najmocniej panią przep… – Posłała w stronę
nadchodzącej kobiety blady uśmiech. Nie zdążyła dokończyć,
bo na brzegu jej spódnicy zacisnęły się umorusane dziecięce
dłonie.
– Chodu, babciu! – wrzasnęły bliźnięta i rzuciły się do
ucieczki, ciągnąc zdezorientowaną babcię Trudzię między
regały. Starsza pani stęknęła boleśnie, ale posłusznie
podreptała za dziećmi, nerwowo oglądając się przez ramię.
Solennie sobie obiecała, że to ich ostatnia w tym tysiącleciu
wspólna wizyta w sklepie. Przecież jest damą, a nie pierwszą
lepszą podfruwajką, dziko obijającą się o regały i slalomem
omijającą palety wód mineralnych i kapsułek do prania!
Dzieci?! Gdzie one się podziały?! Przecież były tu sekundę
temu!
Nagle uszu babci Trudzi dobiegł radosny okrzyk Sabinki.
– Kręgle! Hip, hip, hurra!
Kręgle w sklepie?
Starą damę dopadło niedobre przeczucie. Szybko podreptała
za głosem dziewczynki i trafiła w sam środek świetnej
zabawy. U wylotu alejki z przetworami i konserwami bliźnięta
namierzyły imponującą piramidę z groszku w puszkach. „Kup
dwa, a trzeci zabierz GRATIS!” – głosiło hasło na brystolu
przyklejonym do ekspozycji. Naprzeciw konstrukcji stał
Sebastian z arbuzem w ramionach. Gertruda poczuła, że serce
w jej piersi fika koziołka.
– Poczekaj… – krzyknęła, wyciągając rękę do chłopca,
jednak jej słowa zginęły w rumorze przewracanych puszek
i piskach zachwyconych bliźniąt. Starszej pani pozostało tylko
ukryć twarz w dłoniach i zapłakać w duchu.
Nic więc dziwnego, że gdy w końcu wyszli na zalaną
słońcem ulicę – po uporządkowaniu rozrzuconego groszku
i uiszczeniu opłaty za pogniecione puszki i zmiażdżone
mrożonki – Gertruda nie wiedziała, jak się nazywa.