Categories
różne różności różniste

Pies w samochodzie równa się demolka

Fragment z książki Wakacje grzecznego psa , Terechowicz Katarzyna, Cesarz Wojciech

Było już jasno, kiedy coś mnie obudziło. Zerwałem się gwałtownie na cztery łapy. Nie bardzo wiedziałem, gdzie jestem… dopiero gdy jakaś syrena alarmowa głośno zawyła mi nad uchem, zorientowałem się, że siedzę w bagażniku kombi. Chciałem wyjść na świeże powietrze, więc trąciłem łapą klapę bagażnika, ale okazało się, że jest zamknięta. Syrena znów przeraźliwie zawyła.
Przez tylną szybę obserwowałem, jak w pensjonacie otwierają się kolejne okna i pojawiają się w nich rozczochrane głowy i zaspane twarze. W końcu wycie ucichło i zrobiło się nudno, więc wstałem i przeciągnąłem się, żeby trochę rozprostować kości. Nie wiem dlaczego, syrena odezwała się ponownie. Jakiś pan w czerwonej pidżamie wyskoczył z pensjonatu, podbiegł do samochodu i przyjrzał mi się uważnie z ponurą miną. Dawałem mu znaki, żeby mnie wypuścił na zewnątrz, ale się nie doczekałem. Żadnego zrozumienia dla psów… nie po raz pierwszy zauważyłem, że ludzie myślą tylko o sobie. Energicznie pacnąłem łapą w tylną klapę, ale bagażnik się nie otworzył, tylko syrena znów zawyła. Tym razem ja też zawyłem, ile sił w płucach, usiłując zagłuszyć syrenę.
Facet w pidżamie skrzywił się i machając rękami jak wiatrak, pobiegł z powrotem do budynku. Syrena nagle przestała wyć i zrobiło się przeraźliwie cicho i pusto. Co za poranek! Teraz z kolei ja zawyłem z oburzenia i jeszcze mocniej pacnąłem w klapę bagażnika. Po chwili Czerwona Pidżama pojawiła się ponownie – za właścicielem pidżamy szedł zaspany Henryk.
– To skandal! Można zbzikować! Niech pan wreszcie zrobi coś z tym psem i z tym alarmem, ludzie chcą pospać na urlopie! – gorączkował się pan w pidżamie.
– Spokojnie, zaraz opanujemy sytuację, niech się pan tak nie denerwuje – burknął Henryk i zaczął nerwowo szukać czegoś w kieszeni.
Grzebał po kieszeniach dość długo – najpierw lewą, potem prawą ręką i miał coraz bardziej niewyraźną minę. Właściciel pidżamy przyglądał mu się podejrzliwie.
– Dziwne, musiałem zostawić kluczyki w pokoju – wybąkał Henryk i zniknął w pensjonacie.
Zaraz, a co ze mną? Już nie mogłem dłużej wytrzymać w tym zamknięciu – znowu zawyłem głośniej niż syrena. Przed pensjonatem pojawiło się kilka nowych osób – rozprawiali o czymś gorączkowo, pokazując mnie sobie palcami. Dlaczego się tak gapią? Poczułem się zupełnie jak w zoo.
Po chwili przy samochodzie wyrósł jak spod ziemi zaaferowany Henryk. Towarzyszył mu Alek. Teraz obaj szukali czegoś po kieszeniach.
– Jak to nie wiesz, gdzie są? – gorączkował się Henryk.
– No nie wiem – mruknął Alek.
– Niech pan coś zrobi, na miłość boską! – piekliła się jakaś pani w szlafroku. – Jest czwarta rano, czy pan jest nienormalny?
– Spokojnie, nie ma się co złościć. Poranne wstawanie służy zdrowiu – próbował załagodzić sprawę Henryk. – Jak byłem w harcerstwie…
– Niech mi pan tu nie wyjeżdża z harcerstwem, czego tam pana nauczyli? Chyba nie rozumu? – zabulgotał Szlafrok.
Henryk poczerwieniał, ale zignorował panią i przylepił nos do szyby. Spojrzał na stacyjkę i jęknął.
– Kto ostatni wysiadał? – wysapał do Alka.
– Ja. A dlaczego pytasz? – zdziwił się Alek.
– Kluczyki są w środku, a ty zatrzasnąłeś drzwi! Co teraz zrobimy? – rozpaczał Henryk.
– A skąd mogłem wiedzieć, że wysiadłeś i zostawiłeś kluczyki w stacyjce? – zdenerwował się Alek.
– Jak to skąd? Trzeba mieć oczy! – Henryk otarł pot z czoła.
– Czy ja śnię? – włączył się do rozmowy pan w słomkowym kapeluszu. – Zatrzasnął pan kluczyki w samochodzie i włączył alarm? Czy pan ma dobrze w głowie?
– To nie ja, to on! – zaperzył się Henryk i pokazał palcem na Alka. – A alarm, to nie wiem… – zająknął się Henryk. – Może sam się włączył, nie pamiętam, byłem wczoraj skonany i wcześnie poszedłem spać… – dodał bez związku.
– Co mi pan tu o spaniu opowiada, tu nikt nie może spać od godziny! Za grosz odpowiedzialności! – zirytował się Słomkowy Kapelusz.
Nagle wszyscy zamilkli, bo alarm się wyłączył i zapadła cisza. Chwilę stali w milczeniu, patrząc na mnie podejrzliwie – a potem jakoś tak delikatnie, cicho, na paluszkach, skierowali się do budynku. Momencik, a co ze mną? Kto mnie wypuści? Pospiesznie pacnąłem łapą w szybę. Alarm zawył ponownie.
– Proszę pana, ja tego dłużej nie wytrzymam, to ten brytan uruchamia alarm i będzie to robił do końca świata. Chyba że pan w końcu otworzy ten samochód, wypuści psa i wyłączy tę piekielną syrenę! – wrzasnął Słomkowy Kapelusz do Henryka.
– A ja zaraz zadzwonię do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami! Jak można być tak nieludzkim i zamykać psa w samochodzie? – tupnęła nogą pani w szlafroku.
– Właśnie! To się może źle skończyć dla zwierzęcia. Co za barbarzyństwo! – poparła ją pani owinięta plażowym ręcznikiem. – Jak się czujesz, maleństwo? – zaszczebiotała do mnie. – Biedny piesek, żeby tak się nad tobą znęcać… Ten twój pan to skończony okrutnik i brutal!
Wstałem, żeby pomachać ogonem do tej pani i alarm zawył ze zdwojoną siłą.
– Niech pani da psu spokój! – zawołał pan z recepcji. – Jak się nie będzie ruszał, to syrena nie będzie wyła.
– Dobrze już, dobrze… – mruknęła niezadowolona pani w ręczniku. – Trzymaj się, biedactwo. – Cmoknęła jeszcze do mnie, a ja znowu wstałem i pomachałem ogonem.
– Co pan ma zamiar teraz zrobić? – zapytał surowo Henryka pan z recepcji.
– Sam nie wiem – wyjąkał Henryk. – Może zadzwonię po pomoc drogową?
– To kto ma wiedzieć? – stracił cierpliwość Słomkowy Kapelusz. – Odpowiedzialności za grosz! Za grosz!
W tym momencie przed pensjonatem pojawiła się Hanka z termosem kawy i atmosfera trochę się rozładowała. Panie usiadły na ławce i zaczęły ożywioną rozmowę, a panowie naradzali się, jak rozwiązać jakiś skomplikowany problem techniczny. Wyglądało na to, że wszyscy o mnie zapomnieli. A mnie nie było do śmiechu – robiłem się coraz bardziej głodny, chciało mi się siku, a bezczynność po prostu mnie dobijała. Na dodatek było mi duszno, bo Henryk zostawił mi w oknie tylko niewielką szparkę.
– Ja to bym przywalił kamulcem w szybę i po krzyku – zaproponował pan w słomkowym kapeluszu. – Później wstawi się nową.
– Jak to SIĘ wstawi? – zaprotestował Henryk. – Jakby to był pana samochód, to nie byłby pan taki prędki do wybijania szyb.
– Moim zdaniem lepiej rozwiercić zamek albo go wyłamać – doradzał pan z recepcji. – Mam w składziku różne narzędzia.
– Panowie, a co potem? Jak ja zamknę samochód? – rozpaczał Henryk.
– Pojedzie pan do warsztatu – wzruszył ramionami Słomkowy Kapelusz.
I tak się naradzali, i prowadzili te swoje długie rozmowy, a ja byłem coraz bardziej głodny i coraz bardziej chciało mi się siku – aż w końcu nie wytrzymałem i mocno naparłem pyskiem na kratę, która oddzielała mnie od kabiny pasażerskiej. Krata była już mocno obluzowana, bo pracowałem nad nią przy każdej podróży (co to za przyjemność, jeździć w klatce?). Nikt nie zwracał na mnie uwagi, więc zdwoiłem wysiłki i po chwili… coś trzasnęło, a krata przechyliła się gwałtownie i opadła z hałasem. Uff, nareszcie! Od razu przeszedłem na tylne siedzenie – jednak nie było tam za wygodnie, bo ta paskudna krata mocno mnie uwierała. Z pewnym trudem przedostałem się na przednie siedzenie, ale tu z kolei było mi trochę za ciasno. Zaklinowałem się na siedzeniu kierowcy i rąbnąłem nosem w kierownicę. Nagle coś ryknęło jeszcze głośniej niż syrena! Wszyscy zamilkli i podeszli do samochodu.
– Moje siedzenia! – jęknął Henryk i złapał się za głowę.
– Niezłe ziółko z tego psa! – zachichotał złośliwie pan w pidżamie.
Było mi coraz bardziej niewygodnie – zacząłem się wiercić i próbowałem zmienić pozycję, ale pazurami zaczepiłem o tapicerkę.
– Winter, nie wolno! – wrzasnął histerycznie Henryk, przekrzykując syrenę.
Miałem tego wszystkiego dość i z całej siły pacnąłem łapą w drzwi. Coś piknęło, pstryknęło i nagle… drzwi się otworzyły. Wyskoczyłem zwinnie na zewnątrz i od razu pogalopowałem w krzaki. Wolność to cudowne uczucie! Wszyscy stali w całkowitej ciszy z rozdziawionymi ustami, a ja z ulgą oddałem się sikaniu.
– No wie pan co… – wykrztusił w końcu pan z recepcji. – Nikt mi nie uwierzy, jak komuś o tym opowiem.
– Co za pies, co za pies… – powtarzał osłupiały pan w słomkowym kapeluszu. – Ile pan za niego chce? – mruknął do Henryka.
A potem poszliśmy z Alkiem na długi spacer nad jezioro.

2 replies on “Pies w samochodzie równa się demolka”

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink