fragment pochodzi z książki Kordel Magdaleny Malownicze 01 Wymarzony dom
Pan Miecio z czymś rozpłaszczonym na głowie, co kiedyś zapewne było damskim
kapeluszem, w którym tkwiło lekko wyliniałe pióro. Pod szyją udrapował sobie zwoje koronki sięgające mu do pasa. Miejsce musztardowych spodni, w których widziała go ostatnio, zajęły kwieciste dzwony. Już na pierwszy rzut oka było widać, że wprost pęka z dumy i czuje się niezwykle elegancki, podążając w stronę skonfundowanej Magdy.
– No i co, zdziwiona panienka, co? – zapytał, zrywając z głowy kapelusz i piórem
zamiatając ziemię przed jej stopami.
– Nieco, panie Mieciu, nieco – bąknęła oszołomiona jego widokiem. – A cóż to się panu stało?
– Jak to co? Ja już wszystko wiem i przyszedłem panienkę uspokoić – wyjaśnił, posyłając jej trochę zamglone, ale oddane spojrzenie. – Mówiłem przecież, że ja dla panienki wszystko…
– A tak, rzeczywiście. Mówił pan. I co tym razem ma mnie uszczęśliwić? – zapytała
z lekkim niepokojem.
– No jak to co? Ja! – Tu wyprężył z dumą pierś ukrytą pod zwojami koronek. – Widzi
panienka, jaki ja dla niej strój francuski włożyłem?! Żabot, bo Łysy mi mówił, że bez żabota to ani rusz… No i kapelusz z piórem. W końcu oglądało się trzech muszkieterów, to co nieco się wie. Cieszy się panienka?
– Niezmiernie – przytaknęła zakłopotana, rozgrzeszając się w duchu z kłamstwa.
– To dobrze. I niech się panienka nie martwi, Miecio już wszystko wie i czuwa
– zapewnił, popatrując z niechęcią na Antka i Michała, którzy ledwo zachowywali powagę.
– Usłyszałem wczoraj pod kościołem, że panienka będzie lekcje dawać. Francuskiego. No to żem z miejsca pomyślał, że pociechy z miejscowych to panienka mieć nie będzie. Bo to straszne tumany są. Nieuki. I Grążelak z miejsca powiedział, że Francuzki są strasznie delikatne i na jego oko, to jak nie znajdą się chętni, na pewno panienka się załamie i pogrąży. Łysy wprawdzie stwierdził, że to i dobrze, bo nareszcie będzie wiadomo, co robić, bo jeżeli chodzi o pogrążanie, to jesteśmy w tym najlepsi, ale z miejsca go uciszyłem. No i zaczęliśmy radzić. I dlatego jestem…
– Żeby mnie pogrążyć? – Nie nadążała za niezwykle zawiłym rozumowaniem pana
Miecia, a chichoty Antka i Michała za jej plecami wcale nie pomagały.
– No gdzie tam! Żeby powiedzieć, że nie ma co się załamywać. Chce panienka uczyć, to
uczyć będzie! Jak to mówią: mówisz – masz. Załatwiłem pierwszą grupę. Wszyscy moi koledzy będą uczęszczać. Łysy, Grzelak, Poldek i Drabik przyjdą na pewno, tylko że bez stroju francuskiego, żeby mi konkurencji nie robić. A co, nie mówiłem, że dla panienki wszystko?
Nawet na lekcje prywatne się zapiszę, a co! – rozzuchwalił się pan Miecio.
– Nie wiem, co powiedzieć – wyjąkała Madeleine ze zgrozą.
– Ni
Oszołomiona patrzyła za odchodzącym panem Mieciem, za którym niczym welon
powiewał przerzucony na plecy zwój koronek.
– Magda, możesz nam powiedzieć, kim był ten śmierdzący na kilometr winem
przebieraniec? – wdarł się w jej myśli głos Antka. – To jakiś członek cyrkowej trupy wędrownej czy coś w ten deseń?
– Przebieraniec? Nie doceniacie inwencji miejscowych. To był po prostu klasyczny strój francuski. W wydaniu pana Miecia.
2 replies on “Elegancja Francja według miejscowych rzecz jasna”
Wieczór poprawiony, pan Miecio jest elegancki 😀
ooooo matko. 🙂